środa, 31 grudnia 2014

Genealogiczne podsumowanie roku [2014]

    Myślę, że śmiało mogę pisać już o tradycji, ponieważ czwarty rok z rzędu powstaje podsumowanie moich działań związanych z genealogią. W ten sposób mogę zobaczyć (a także pokazać innym) swoje postępy.

     Najpierw ogólnie chciałbym zbilansować przodków każdego z pokolenia dziadków, ponieważ to ich traktuję jako cztery główne gałęzie drzewa - Dziadek po mieczu przodków ma przede wszystkim na Podkarpaciu, jego żona, a moja Babcia to głównie Wołyń. Dziadek macierzysty urodził się nieopodal Kielc i z tamtych okolic pochodzą też jego przodkowie, zaś Babcia po kądzieli to przede wszystkim okolice zbiornika Jeziorsko i po części wschodnia Wielkopolska. 

Ratusz w Narolu
     Ze strony Dziadka ojczystego udało mi się ustalić trochę szczegółów nt. jego przodków, jednak nowych nie znalazłem żadnych. W zasadzie w ksiegach widziałem kilku, których nawet by pasowali na moich przodków, ale ja nie opieram się na przypuszczeniu, a na dokumentach, a tych niestety nie ma zbyt wielu z XVIII wieku i wcześniejszych. Ale tak naprawdę najważniejsza była podróż na Podkarpacie, gdzie spędziłem kilka dni - chodząc ścieżkami, którymi prawdopodobnie chodzili również moi przodkowie. Odwiedziłem okoliczne cmentarze, na których spoczywają pokolenia moich antenatów. Dane było mi również poznać wielu wciąż żyjących tam krewnych (byli i tacy, którzy pamiętają np. moich prapradziadków) i odwiedzić parafię, gdzie bardzo miło zostałem przyjęty. Bardzo miło wspominam i wspominać będę tę wizytę. Było też to po części spełnieniem jednego z moich marzeń.


   Ze strony Babci po mieczu niestety trochę mniej odkryć, bo nie znalazłem żadnego nowego przodka, ani nawet nie udało mi się poznać żadnego faktu ich dotyczącego. Dowiedziałem się, że prapradziadek (Jan Sadzewicz) miał starszego o 2 lata brata, którego imię jest dość nietypowe - Justyn. W okolicach miejsc, w których moi Sadzewiczowie mieszkali nie ma śladu po osobach o tym samym nazwisku, natomiast wiele jest na obecnej Litwie. Trudno jest coś ustalić, ponieważ pomimo posiadania metryki ślubu moich prapradziadków, a także dwóch dokumentów dot. zawarcia małżeństw przez brata mojego prapradziadka. Niestety w żadnym z nich nie wspomniano o miejscu narodzin, a jedynie podano, gdzie panowie młodzi (i panny) mieszkali w chwili ślubu. We wszystkich przypadkach nie byli oni tamtejsi, bo metryk chrztów brak. 

     Ze strony Dziadka po kądzieli głównym osiągnięciem jest zdobycie fotografii, na której jest mój pradziadek - Jan Młodawski [1871-1940]. Dotychczas wśród krewnych był znany z tego, że był ojcem Dziadka i zmarł podczas II Wojny Światowej. Wśród wielu fotografii, które pozostały po Dziadku, nie był żadnej, na której można byłoby znaleźć jego ojca (podobnie jest nawet z rodzeństwem, co jest trochę dziwne). Zdjęcie otrzymałem od stryjecznego brata mojej Mamy, z którym odnowiony kontakt został po wielu latach i na przyszły rok zaplanowaliśmy spotkanie. Dzięki tej fotografii, ja dowiedziałem się, jak wyglądał mój pradziadek, moja Mama mogła ujrzeć podobiznę swego dziadka, a moja Babcia - teścia. 

     Ze strony Babci macierzystej udało nawiązać mi się kontakt z potomkiem brata pradziadka. Mam prawie wszystkie dane dotyczące przodków Babci (do pradziadków włącznie, dalej jest więcej braków) - brakuje mi jedynie daty urodzenia mojego praprapradziadka, Jana Jaśkiewicza vel Kuźni(a)ka, który urodzić się miał w 1798r. w Czepowie Dolnym jako syn Tomasza i Agnieszki zd. Górka. Udało mi się również ustalić trochę danych z życia 5xpradziadka - Mikołaja Juszczaka vel Jóźwiaka. Tym samym poznałem dane jego rodziców - Józef i Marianna - a także trochę krewnych. 

Odnalezieni przodkowie - stan na dzień 31.12.2014r.


      Przez cały rok udało mi się odnaleźć zaledwie dwóch nowych przodków, bo rok temu było ich 239, a obecnie mam ich 241. Są to wcześniej już wspomniani Józef i Marianna Jóźwiak. Sporo natomiast udało się odnaleźć osób spokrewnionych, ponieważ wchodząc w nowy rok, znałem ich 3725, a obecnie jest ich 5595! Daje to blisko 2 tysiące nowych osób w jeden rok. Liczba cały czas rośnie. Warto dodać, że w drzewie mam jedynie osoby, z którymi mam co najmniej jednego wspólnego przodka i oczywiście też małżonków tych osób, bo jakby wyglądało takie drzewo, gdzie wpisywałbym np. krewnego bez żony, ale z dziesiątką dzieci? :D

Z imionami przodków też zbyt wiele się nie zmieniło, ponieważ poznałem zaledwie dwóch nowych, których dopisałem poniżej w pokoleniu 6xpradziadków:

- rodzice: Adam, Elżbieta,
- dziadkowie: Adam, Irena, Józef, Irena,
- pradziadkowie: Franciszek, Rozalia, Witold, Salwina, Jan, Marianna, Marcin, Anna,
- 2xpradziadkowie: Andrzej, Maria, Tomasz, Zofia, Jan, Stefania, Marcel, Apolonia, Kazimierz, Ludwika, Franciszek, Marianna, Józef, Józefa, Paweł, Antonina,
- 3xpradziadkowie: Jan, Magdalena, Wojciech, Katarzyna, Andrzej, Katarzyna, Józef, Rozalia, Wincenty, Stanisława, Wincenty, Teresa, Wojciech, Marianna, Antoni, Marianna, Mikołaj, Franciszka, Wojciech, Marcjanna, Piotr, Marianna, Jan, Salomea, Kazimierz, Franciszka, Tomasz, Marianna,
- 4xpradziadkowie: Wojciech, Katarzyna, Jakub, Agnieszka, Maciej, Jadwiga, Jan, Maria, Jan, Wiktoria, Jakub, Anna, Piotr, Katarzyna, Michał, Katarzyna, Kazimierz, Teofila, Ignacy, Helena, Wojciech, Salomea, Jacek, Rozalia, Jan, Franciszka, Dominik, Marianna, Marcin, Agata, Benedykt, Małgorzata, Franciszek, Agnieszka, Filip, Klara, Jan, Katarzyna, Klemens, Anna, Tomasz, Agnieszka, Wawrzyniec, Domicela, Paweł, Elżbieta, Antoni, Elżbieta, Marcin, Marianna, Ignacy, Marianna,
- 5xpradziadkowie: Szymon, Marianna, Michał, Zofia, Marcin, Katarzyna, Jan, Regina, Tomasz, Maria, Maciej, Marianna, Błażej, Agnieszka, Jakub, Marianna, Jakub, Ewa, Marcin, Anna, Wojciech, Regina, Mikołaj, Katarzyna, Wawrzyniec, Barbara, Jakub, Katarzyna, Wojciech, Katarzyna, Adam, Agnieszka, Kazimierz, Małgorzata, Melchior, Dorota, Filip, Elżbieta, Michał, Cecylia, Marcin, Marianna, Józef, Apolonia, Mateusz, Zuzanna, Bartłomiej, Agnieszka, Paweł, Regina, Stanisław, Marianna, Michał, Zofia, Piotr, Gertruda, Szymon, Bogumiła, Józef, Helena, Jan, Katarzyna, Michał, Magdalena, Mikołaj, Marianna, Józef, Jadwiga, Kazimierz, Wiktoria, Mikołaj, Teresa, Michał, Anastazja, 
- 6xpradziadkowie: Tomasz, Marianna, Maciej, Jadwiga, Józef, Agnieszka, Błażej, Marianna, Błażej, Agnieszka, Wojciech, Jadwiga, Michał, Marianna, Michał, Barbara, Jakub, Dorota, Piotr, Regina, Jan, Agata, Aleksy, Katarzyna, Katarzyna, Wojciech, Dorota, Andrzej, Marianna, Józef, Agata, Roch, Ewa, Antoni, Agata, Wojciech, Marianna, Józef, Marianna, Roch, Kazimierz, Jadwiga, Kazimierz, Marianna, Wawrzyniec, Elżbieta, Andrzej, Petronela, Mikołaj, Marianna,
- 7xpradziadkowie: Michał, Katarzyna, Michał, Agnieszka, Jan, Jadwiga


Przez ostatnie dwanaście miesięcy współpracowałem z wieloma osobami - zarówno prywatnymi, jak i tymi, które pracują w instytucjach państowych i kościelnych. Poznałem wielu nowych krewnych, odkryłem nieznane dotąd historie z życia przodków i krewnych. Mam nadzieję, że następny rok przyniesie mi nowych przodków i będę mógł odkrywać kolejne pokolenia przodków, chociaż miejscami jest to mało realne. Najbardziej liczę na to, że w końcu nadejdzie przełomowa chwila, kiedy ruszę dalej z przodkami Babci po mieczu, bo to oni są u mnie najmniej opracowani. Wołyń jest jednym z trudniejszych miejsc do poszukiwań genealogicznych. Nie tylko ze względu na to, że księgi są rozproszone po naprawdę wielu miejscach, ale przez to, że dokumenty są mało precyzyjne i kiedy trafia się przodek ślubujący z dala od miejsca narodzin i nie mieszkający w okolicach miejscowości pochodzenia, to niestety pojawiają się problemy. 

Najbardziej ciekawi mnie, co przyniesie nowy rok... :) 

sobota, 13 grudnia 2014

Piętnowanie nieślubnych dzieci i próba zatuszowania sprawy

     Bardzo dawno nic nie pisałem na blogu, a chciałbym jeszcze coś dodać w tym roku, stąd ten post. Mam kilka wersji roboczych notek, które miały się pojawić, ale wciąż żadnej nie udało mi się dokończyć. Niedawno udało mi się zakończyć indeksację ślubów z parafii Odrowąż za lata 1810-1936. W tym czasie zawartych zostało blisko 7,5 tysiąca związków małżeńskich. Poniższy wykres przedstawia ilość ślubów na przestrzeni 127 lat. Widać jeden duży wzrost na początku lat 30. XIX wieku. Niestety nie ma pewności co do powodu takiej sytuacji, ale sam fakt jest bardzo ciekawy, bo w 1831r. pobrało się w Odrowążu zaledwie 28 par. Rok później wystąpił właśnie wspomniany skok - ślub wzięło wówczas 166 par, czyli prawie 6 razy więcej, niż w poprzednim roku. W 1833r. z kolei nastąpił spadek i zanotowanych zostało 67 małżeństw.

















      W 1907r. w Odrowążu pobrali się Władysław Błoński i Julianna Pałos (lub też Pałosz) Władysław był synem Karola Błońskiego i jego pierwszej żony, Marianny Kołodziej. Karol był ostatnim dzieckiem mojego prapraprapradziadka, Filipa Błońskiego (1790-1878). Władysław na świat przyszedł 12 lutego 1885r. w Gosaniu. Pół roku po jego 10. urodzinach, umiera mu matka - Marianna. Mija kilka miesięcy, a jego ojciec ponownie staje na ślubnym kobiercu, a jego wybranką została Paulina Wiśniewska (1872-1946), która urodziła Karolowi kilkoro dzieci. Kiedy jego [Władysława] ojciec wciąż płodził potomstwo, ten postanowił się ożenić. Jego wybranką była wcześniej już wspominana Julianna Pałos.

Akt małżeństwa Władysława Błońskiego i Julianny Pałosz


Według powyższej metryki, w chwili ślubu miała mieć 20 lat, a jej rodzicami byli Jan Pałos i Ewa Jedynak. Urodzona w tej samej wsi, co jej mąż, więc i parafia ta sama, więc nie powinno być problemu z odnalezieniem metryki chrztu. Jednak tak pięknie nie było (inaczej prawdopodobnie nie pisałbym posta o tych osobach). Przeszukałem rocznik 1887, a także kilka wcześniejszych i późniejszych, ale bezskutecznie. Dodatkowo ciekawił mnie los tej pary ze względu to, że Władysławowi i Juliannie urodziła się córka Marianna (1908-1981) i później już dzieci tej pary się nie pojawiają, a prawdopodobnie ten sam Władysław miał mieć potomstwo z Kordulą Jedynak - nijak podobną do Julianny Pałos. Jednak ze względu na brak metryki zgonu pierwszej żony Błońskiego, nie wpisywałem kolejnych dzieci, bo nie miałem pewności co do osoby. Zrobiłem sobie więc chwilę przerwy w tej sprawie, ale w końcu wróciłem i zacząłem od innej strony.

Jak już wspominałem na początku postu, niedawno zakończyłem indeksację małżeństw z parafii Odrowąż i przypominając sobie o tej sprawie, postanowiłem zacząć od jej rodziców i tu lekkie zdziwienie - otóż Jan Pałos i Ewa Jedynak pobrali się w Odrowążu w 1888r. (akt nr 24). Tutaj pojawia się problem, bo jakieś dwa lata wcześniej powinna urodzić się przecież ich córka. W tym momencie połączyłem ze sobą kilka faktów i zajrzałem do swoich indeksów (chrzty z par. Odrowąż z lat 1880-1900), odnajdując Kordulę Jedynak, nieślubną córkę Ewy Jedynak! Co prawda mogłem o tym pomyśleć wcześniej, aby jakoś sprawdzić Kordulę, jednak nie miałem metryki małżeństwa jakiegokolwiek Władysława Błońskiej z Kordulą Jedynak, którzy na początku XX wieku pojawiają się jako rodzice kilkorga dzieci. Po tym, kiedy zindeksowałem te kilka roczników, zaobserwowałem ciekawe zjawisko. Mianowicie przez pewien czas nieślubne córki otrzymywały na chrzcie imię Kordula, a synowie z nieprawego łoża chrzczeni byli imieniem Dydak. Łatwo było to zauważyć, ponieważ imiona te raczej nie pojawiały się wśród dzieci osób po ślubie, a dodatkowo imiona są specyficzne. Był to chwilowy "zabieg", ponieważ po jakimś czasie już tego nie praktykowano. Ciekawy jest jednak fakt powstania z Korduli - Julianny, która potem i tak później zapisywana jest pod imieniem ze chrztu. Dodam, że przy akcie chrztu nie ma żadnej adnotacji o ewentualnym uznaniu dziecka przez Jana Pałosa, męża matki dziecka, który zresztą pojawia się jako ojciec w metryce ślubu swej córki, a w akcie ślubu rodziców brak informacji o tym, że uznaje się dzieci urodzone przed zawarciem związku małżeńskiego.

Akt chrztu Korduli Jedynak (Julianny Pałos)















Akt małżeństwa Jana Pałosa z Ewą Jedynak












Sytuacja z nadawaniem dzieciom imion Kordula i Dydak miała miejsce w latach 1886-1887. W tych latach w parafii Odrowąż ochrzczonych zostało 721 dzieci, z czego 28 (w każdym roku było po tyle samo, czyli po 14) dotyczyło takich, które urodziły się poza małżeństwem, tj. w akcie pojawia się tylko matka. Wynika więc z tego, że nieślubne dzieci w ciągu tych lat stanowiły niespełna 3,9% ogólnej liczby ochrzczonych.

W 1886r. ochrzczonych zostało czternaścioro dzieci. Pierwszemu nadano imię Antoni, co może oznaczać, że jeszcze nie zaczęto praktykowania piętoniwania dzieci. Z kolei kolejne ochrzczone zostało już imieniem Dydak. Ogółem chłopców z tym imieniem było pięciu, a dziewczynek ochrzczonych imieniem Kordula było siedem. Tylko  jednemu dziecku płci żeńskiej nadano inne imię, jednak nie było to spowodowane odstępstwem od praktyki, a jedynie faktem, że jedna kobieta urodziła bliźniaczki, z czego jedna była Kordulą, a drugiej niestety nie udało się nadać tego samego imienia, stąd została Magdaleną.

W 1887r. pierwsze nieślubne dziecko to chłopiec - Dydak. Pierwsza dziewczynka urodzona z nieprawego łoża to Kordula. Później jeszcze troje chłopców i trzy dziewczynki ochrzczone zostały typowymi imionami, a jeszcze w pierwszej połowie tego roku, dzieci zaczęły otrzymywać zwykłe imiona. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że w ciągu tych lat nie odnotowano zmiany proboszcza, bo ks. Konstanty Bajerkiewicz był nim przez blisko 20 lat, począwszy od 17 sierpnia 1883r. W tym samym roku posługę (jako wikary) w parafii Odrowąż zaczął również ks. Wojciech Kasperski i był tam do 1890r.

piątek, 27 czerwca 2014

Relacja z pierwszej tegorocznej podróży genealogicznej - Narol, Lipsko i okolice (Podkarpacie)

Post obiecałem, więc piszę, chociaż znowu z opóźnieniem, ale jestem już 100% maturzystą. Dzisiaj odebrałem świadectwo dojrzałości, które nie jest takie złe :)  Wiadomo, że zawsze mogły to być wyniki celujące, chociaż mimo wszystko, jestem z nich bardzo zadowolony.
Wracając jednak do opisu mojej podróży, to należałoby zacząć od informacji od tego, jak to się z nią zaczęło i kiedy ostatecznie tam byłem. Narol marzył mi się od naprawę wielu lat. W 2008 r. była tam moja Ciocia, więc mogłem mieć jakieś informację o krewnych z pierwszej ręki, jednak to nie to samo, bo najlepiej przeżyć to samemu - tego nikt i nic nie zastąpi. Lata mijały i mimo moich wielkich chęci, starań i namawiania wielu krewnych, niestety nigdzie nie pojechałem. Trochę się zmieniło wraz ze skończeniem przeze mnie 18 lat, kiedy miałem już więcej praw. Urodziny mam we wrześniu, więc niestety jest to krótko po czasie wakacyjnym i niestety w czasie roku szkolnego. Już pod koniec zeszłego roku zrodziła się pierwsza realna chęć wyjazdu. 
Kościół w Narolu

Najbliższym możliwym terminem były ferie zimowe, które obejmowały w moim województwie dwa pierwsze tygodnie lutego. Czas powoli leciał i byłem mniej więcej emocjonalnie przygotowany na wyjazd - nawet poinformowałem o tym moich krewnych, których miałbym wówczas spotkać. Miałem więc zamawiać bilety na drugi tydzień lutego i jak nagle przed feriami zmogła mnie choroba, to wraz z nawrotem trzymała mnie cały luty, czyli z wyjazdu nici ... Oczywiście, co się odwlecze, to nie uciecze. Bardzo mi zależało na tym wyjeździe, stąd próbowałem wcisnąć go w jakiekolwiek możliwe wolne od szkoły. Jednak nie było nic na tyle odpowiedniego, aby udało się zrealizować wyjazd. Traf chciał, że wszystkie egzaminy maturalne przypadły mi jednym "ciągiem" i już od połowy maja miałem wolne. Wtedy też była szybka decyzja - jadę ! W zasadzie, to - jedziemy, bo nie pojechałem sam :)  Ogarnięcie terminu nie było jakieś mega trudne, chociaż do najłatwiejszych też nie należało. Trzeba było kilka rzeczy zgrać w jednym czasie. Jednak wszystko się udało i tak też we wtorek, 27 maja, kilka godzin po południu, razem z Mamą wyruszyłem z rodzinnego Międzyrzecza do Gorzowa Wielkopolskiego, skąd mieliśmy jechać dalej. Stamtąd kilka minut przed 19 mieliśmy pociąg do Krzyża Wielkopolskiego, który był ostatnim celem tego dnia. Po ponad godzinie czekania, wsiedliśmy w końcu do pociącu relacji Świnoujście-Przemyśl. Naszą stacją docelową był 
W tym domku mieszkaliśmy od środy do soboty :)
Jarosław, czyli ostatni przystanek przed Przemyślem... Noc minęła spokojnie i nastał dzień. Podróż trwała do około godziny 12 w południe, więc w jednym pociągu spędziliśmy blisko 15h. W Jarosławiu wysiedliśmy planowo, więc z dalszą podróżą nie było problemów. Zdążyliśmy zrobić jeszcze małe zakupy (spore miasto, a znaleźć tam jakiś market to ciężka sprawa). Na szczęście jest możliwość bezpośredniego dotarcia z Jarosławia do Narola, dlatego też wsiedliśmy do busa stojącego przed budynkiem PKP i to chyba był błąd... Miała to być nasza ostatnia podróż komunikacją międzymiastową i po tylu godzinach bez spania, mieliśmy nadzieję na spokojny przewóz, ale kierowca chyba zapomniał, że wiezie ludzi, bo chwilami było tak, jakby wiózł worki ziemniaków... Droga trwała trochę ponad godzinę i tak też w Narolu wylądowaliśmy około 14:30 (+/-). Stamtąd zadzwoniłem do właściciela agroturystyki, gdzie mieliśmy nocować (Agroturystyka pp. Mamczur).
Kościół w Lipsku
Nagle nad Narolem pojawiły się ciemne - burzowe chmury, a zaraz telefon od Pana, z którym wcześniej rozmawiałem, że podjedzie po nas. Było to bardzo miłe z Jego strony, ponieważ gdybyśmy mieli przejść pieszo taką trasę (przy takiej pogodzie i dużym zmęczeniu), to nie byłoby wesoło. W końcu dotarliśmy do upragnionego miejsca, gdzie można było odetchnąć i w końcu się odświeżyć. Nie minęło zbyt wiele czasu i nastała godzina 17, więc trzeba było się zebrać, ponieważ na 18 była msza w kościele w Lipsku, a po niej - spotkanie z Księdzem :)  Idealnie zdążyliśmy na mszę. Większość ławek była zajęta, stąd usiedliśmy z boku. Po mszy było jeszcze kilku/nastominutowe klęczenie i modlitwy i coś jeszcze, ale po tym już odpadłem. Na plebanię wszedłem ostatecznie koło 20 i tam miałem niewiele czasu, bo robiło się dość ciemno. Zostaliśmy jednak BARDZO mile przyjęci i gdyby na każdej parafii byli tacy Księża, to byłoby idealnie :)  W lipskich księgach metrykalnych udało mi się odnaleźć sporo zapisów dotyczących moich przodków - m.in. informację o śmierci 5xpradziadków - Szymona i Marianny Maryniczów. Zmarli oni w kwietniu 1812r. w odstępie zaledwie 20 dni... Pierwsza zmarła Marianna i podano, że żyła 43 lata, zaś Szymon miał liczyć sobie 78 lat! Stamtąd bardzo szybkim krokiem udaliśmy się w strone agroturystyki, a było już całkowicie ciemno... Kawałek za Lipskiem, zatrzymała się pewna miła kobieta (jak się później dowiedziałem - mieszkanka Łukawicy), która zaproponowała nam podwózkę główną drogą. Resztę (jak wskazuje znak - 1,7km, więc do samego domku jeszcze więcej) przeszliśmy już pieszo, chociaż szliśmy drogą pierwszy raz i w dodatku po ciemku! Po dniu pełnym wrażeń dość szybko zasnęliśmy i nastał kolejny dzień. Czwartek był po części zaplanowany, a reszta to był spontan :) Najpierw pieszo przeszliśmy szlakiem, chociaż podczas podróży kilka razy zastanawialiśmy się, czy dobrze idziemy. W końcu trafiliśmy na obrzeża jakiejś miejscowości, którą okazała się Jędrzejówka. Miejsce dotychczas znane mi tylko z zapisów metrykalnych (tak samo jak
Jędrzejówka :)
wcześniej odwiedzane miejscowości), a tu nagle jestem w samym centrum... To właśnie w tej samej wsi w 1849 r. urodził się mój 2xpradziadek Andrzej Marynicz (1849-1933), a 7 lat później zmarła jego matka, zaś za kolejne 6 - ojciec. Epizod Jędrzejówki pod względem moich przodków Maryniczów to kwestia kilkunastu lat. To w 1843r. mój praprapradziadek Jan Marynicz przez zawarcie związku małżeńskiego z Magdaleną Szuper, wżenił się do Jędrzejówki, jednak nie na długo, bo zmarł 19 lat później. Jego potomkowie żyją tam do dziś, chociaż mój prapradziadek chyba wolał Narol Wieś, bo tam zamieszkał po ślubie w 1876r. i tak też rozpoczął kolejną - narolsko-wiejską - linię Maryniczów. Z Jędrzejówki drogą asfaltową udaliśmy się do samego Narola. W końcu mogłem zobaczyć miasteczko na spokojnie. Miasto, z którym związani są moi przodkowie od wielu pokoleń. Nazwa znana jest mi od małego, stąd też o korzeniach i rodzinie w Narolu wiedziałem niemal odkąd sięgam pamięcią. Pierwszym moim celem był narolski cmentarz. Sam nie wiem, czego po nim się spodziewałem, chociaż z opowieści wnioskowałem, że mogę tam znaleźć prawie wszystko. Na szczęście nie ma tam niszczenia grobów po 20 latach (przy braku opłaty). Brak tam jakiegokolwiek ładu (ten dopiero jest przy nowszej części cmentarza), ale to ma swój urok. Przejrzeć taki cmentarz jest o tyle trudno, że trzeba podzielić go na bardzo wiele mniejszych części i uważnie patrzeć, bo pominąć tam jakiś grób, to nie problem, ale jakoś (chyba) mi się udało. Prawie wszystkie nazwiska znajome, więc poczułem się jak u siebie. Szukałem, fotografowałem i w głowie większość z nich lokalizowałem w drzewie genealogicznym. Dużo czasu minęło zanim znalazłem grób jakiegokolwiek przodka. Gdzieś z oddali wyczaiłem znany mi już grób (z fotografii, którą dostałem w zeszłym roku od mojego Wujka). Był to grób brata mojej prababci Rozalii Marynicz (zd. Gmiterek) (1900-1926) - Andrzeja (1914-1989), zaś obok był grób ich siostry - Stanisławy (po mężu Zuchowskiej) (1912-2003). Zapaliłem znicze i ruszyłem dalej. Ze względu na to, że za tymi grobami nie było kolejnych, to musiałem się cofnąć i to, co zobaczyłem przed grobami rodzeństwa - Andrzeja i Stanisławy, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Pochowani tam byli Gmiterkowie, ale za to jacy! Tomasz (1873-1945), Zofia (1880-1936) i mała Waleria (1941-1942). To było niesamowite uczucie. Pierwszy raz w życiu stałem nad grobem kogoś spośród moich prapradziadków! Oczywiście wszystko udokumentowałem, po tym zapaliłem znicz na grobie przodków i ruszyłem dalej...
Grób prapradziadków - Tomasza i Zofii Gmiterków
Grób prapradziadka Andrzeja Marynicza
 Kolejne znaleziska były mi już wcześniej znane, bo był to grób prapradziadka Andrzeja Marynicza (1849-1933) i jego bliskich. Jest tam też prawdopodobnie grób mojej praprababci Marii Marynicz (1859-1897). Właśnie ten grób uprzątnąłem razem z Mamą, ponieważ był strasznie zaniedbany... 

Prawdopodobnie grób praprababci - Marii Marynicz

Obok pochowany był mój pradziadek Franciszek Marynicz (1897-1964) wraz z drugą żoną. A prababcia? Szukałem jej grobu, ale niestety bezskutecznie. Było tam kilka bezimiennych krzyży, ale czy któryś postawiono dla prababci Rozalii? 
Grób pradziadka Franciszka Marynicza i jego drugiej żony - Marii
Pozostałe groby dotyczyły już tylko głównie krewnych. Na cmentarzu spędziliśmy przeszło dwie godziny. Zaraz po tym mieliśmy iść na jakiś obiad, ale w zasadzie wyszło tak, że zaszliśmy tylko na chwilkę do sklepu, a po tym zaraz na Zagrody, celem spotkania się z siostrą Dziadka i  tu nadarzyła się niesamowita historia... Szliśmy spokojnie przez Narol i skończył się teren zabudowany i zaczął las. Nie przeszliśmy zbyt wiele, kiedy na horyzoncie pojawiła się pewna kobieta na rowerze. W zasadzie nie zwróciłem na nią uwagi, ale moja Mama szybko zareagowała, że "to musi być ktoś z Maryniczów!", więc zagadałem w zasadzie tak po omacku, ale sytuacja naprawdę aż "filmowa". Przywitałem się mówiąc "dzień dobry", na co oczywiście dostałem taką samą odpowiedź, jednak na moje "przepraszam", dostałem odpowiedź "przecież powiedziałam dzień dobry" i wtedy zapytałem, czy to Pani Jadwiga, okazało się, że tak. Pytam więc dalej i zagaduję o nazwisko panieńskie "czy z domu Marynicz?" i tu już z wielkim zdziwieniem: "taaaak" i wtedy przedstawiłem się i przywitaliśmy się już jak rodzina :) Ciocia zawróciła i zabrała nas ze sobą do domu. Tam zostaliśmy poczęstowani pysznym gulaszem i po rozmowie, wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy do Narola Wsi. Odwiedziliśmy tam trzy domy, czyli trzy osoby spokrewnione. Gdyby jednak dobrze przeanalizować wszystko, to okazałoby się, że znaczna część mieszkańców Narola Wsi to rodzina. Posłuchałem kilku wspomnień i trzeba było ruszyć do domu. Oczywiście uprzejmości nie było końca i zostaliśmy odwiezieni pod sam domek w Pizunach :)  Kolejny dzień się skończył i zaraz miał nastać w zasadzie ostatni, czyli piątek. Dzień wcześniej umówiłem się z Ciocią Jolą Skalską, która przyleciała ze Stanów i tak to wszystko idealnie wyszło, że mogliśmy się spotkać (po kilku latach znajomości). Piątek zaczęliśmy inaczej niż zwykle, bo przy głównej drodze zamiast skręcić w lewo (w stronę Lipska i Narola), to podążyliśmy w przeciwnym kierunku, czyli do Łukawicy. Wiedziałem, że mieszka tam mój krewny - Jan Gmiterek, który bardzo dobrze znał się z moim Dziadkiem, a swoim kuzynem - mieli oni wspólnych Dziadków, więc byli kuzynostwem pierwszego stopnia. O Janie wiedziałem także, że był chrzestnym przedostatniego dziecka moich Dziadków - Ryszarda (1958-1959). Ostatni był mój Tata - Adam (1963-2011) i to on jako jedyny dożył dorosłości spośród czterech synów Dziadków. Na szczęście bez problemu zostaliśmy przyjęci i zaraz rozpoczęły się rozmowy i przeglądanie starych zdjęć. Czas niestety gonił i trzeba było się zbierać. W drodze do Narola, poszliśmy zobaczyć łukawicką parafię, która znajduje się kawałek od Łukawicy i bliżej jest np. Kijasówka. Niedaleko jest też cmentarz, gdzie również zaszliśmy i znalazłem kilka "znajomych" osób. Potem od razu do Narola i tam nieudana próba zajścia na parafię (okazało się, że plebania jest gdzieś po drugiej stronie ulicy, a my krążyliśmy po terenie parafii i obok starej, ale odremontowanej szkoły, na której teren jest przejście z kościoła. Zaraz nastała godzina spotkania z Ciocią Jolą i Jej bliskimi. Najpierw odwiedziliśmy naszych wspólnych krewnych - Maryniczów, a później jeszcze wstąpiliśmy do Cioci Joli, skąd później zostaliśmy odwiezieni znowu pod sam domek :)  Piątek dobiegł końca, a sobota to już nasz powrót, więc rano
Dom Modlitwy w Pizunach
zdążyliśmy jedynie odwiedzić Dom Modlitwy, który jest na Pizunach. Szerzony jest tam kult błogosławionej siostry Bernardyny (Marii) Jabłońskiej, która - jak się okazuje - ma powiązania z Maryniczami. Kiedy w 1893r. umiera jej matka, ojciec 40 dni później żeni się ponownie. Jego drugą żoną została Cecylia Marynicz. Jej ojcem był Józef Marynicz (ur. 1844), więc była to siostra stryjeczna (czyli kuzynka pierwszego stopnia) mojego pradziadka Franciszka Marynicza (1897-1964). Ciekawe są te rodzinne powiązania... :)  
Grób Michała i Anieli Głazów. Aniela to przyrodnia siostra bł. Bernardyny



Na tym niestety zakończył się pobyt na Podkarpaciu. W Jarosławiu sporo czekaliśmy na pociąg, który miał opóźnienie (a Jarosław to zaledwie druga stacja, nie licząc początkowej) i do Krzyża Wielkopolskiego trafiliśmy bodajże 2 godziny po planowanym przyjeździe, ale udało nam się bardzo szybko przebiec jeszcze na pociąg do Gorzowa i stamtąd był autobus na Międzyrzecz (a że była to niedziela, to niestety wszystkiego było mniej) i do domu trafiliśmy ok. 14. 

Starczyło kilkadziesiąt godzin, aby tak wiele się dowiedzieć, zobaczyć i poczuć. Nic nie zastąpi stąpania po tej samej ziemi, po której chodzili przodkowie. Bycie na cmentarzu, gdzie pochowani są przodkowie też zwiększa więź między nami. Wiem na pewno, że wrócę tam jeszcze nie raz. Tam wszystko jest inne. Ludzie są bardzo życzliwi i pomocni i oddaliby ostatni kawałek chleba dla gościa :)  Naprawdę jestem pod ogromnym wrażeniem tej podróży. W tak krótkim czasie mogłem poznać osoby, które znał mój Dziadek, którego z kolei ja nie poznałem. Była to jego siostra, kuzynostwo, nawet jedna Ciocia i wiele innych krewnych. Dziadka znam tylko z fotografii, ale teraz mogłem widzieć podobnie, jak widział mój Dziadek kilkadziesiąt lat temu. Tam są świadkowie tego, co było - co przeminęło. Niesamowite jest poznać osobę, która znała moich prapradziadków, którzy byli jej teściami albo po prostu mijała się wiele razy z moim prapradziadkiem, czy jego synem lub innymi krewnymi. 

W czerwcu już raczej podobnej podróży nie odbędę, ale lipiec za pasem i planów trochę jest. Kierunków kilka, ale wciąż na wchód :)

wtorek, 10 czerwca 2014

Powrót po ciszy

Za dwa dni miną całe trzy miesiące, kiedy nic nie pisałem na blogu, jednak nie dam się i napiszę, aby były niepełne 3 miesiąca, bo to lepiej brzmi, chociaż nadal jest to sporo. Od tego czasu wiele się wydarzyło w moim życiu, co poniekąd jest powodem braku nowych wpisów. 14 czerwca minie miesiąc od dnia, kiedy napisałem ostatni egzamin maturalny. Najpierw uczczenie końca matur, samego ukończenia Liceum, a później trochę odpoczynku i do pracy. 26 maja po godzinie 18 przesłałem do geneteki indeks ochrzczonych w parafii Szadek (woj. łódzkie) za lata 1889-1893. Następnego dnia o tej samej porze byłem już na dworcu PKP w Gorzowie Wielkopolskim i oczekiwałem na pociąg do Krzyża Wielkopolskiego. Stamtąd był kolejny, którym jechałem ponad pół doby i dotarłem do Jarosławia. Stamtąd po jakiejś godzinie wyruszyłem autobusem i podróż zakończyła się w ... Narolu! Tak, właśnie tam, gdzie planowałem pojechać od lat. Było to jedno z moich wielkich marzeń, aby odwiedzić miejsca, o których wiele słyszałem, czy widziałem na zdjęciach. Marzenie się spełniło. Na razie jednak nie zdradzam więcej szczegółów, bo chcę zostawić trochę na post, w którym opiszę całą podróż. Na obecną chwilę wystarczyć musi poniższa fotografia :)

























W planach na koniec tego i początek następnego miesiąca mam kolejną podróż. Teraz trochę bliższą, bo nie licząc obecnej Ukrainy (woj. wołyńskie), to przodkowie są już bliżej mnie, ale wciąż na tyle daleko, że musi być kilkudniowy. Mnie to jednak nie zraża, bo to oznacza więcej czasu na miejsca związane z przodkami i poznanie więcej krewnych. Jeszcze zobaczymy, czy nie podzielę jej na dwie, ale to już niedługo, a już w tym tygodniu pojawi się kilka postów, aby nadrobić stracony (niecałe 3 miesiące) czas.


środa, 12 marca 2014

Przyczyny śmierci osób pochowanych w Odrowążu w 1940r.

Nie pisałem dość długo, ale do matury pozostało mniej jak dwa miesiące, więc praca wre :)
Jakiś czas temu przeglądając księgi metrykalne parafii w Odrowążu natrafiłem na akt zgonu mojego pradziadka - Jana Młodawskiego.  Oprócz daty i godziny śmierci, dowiedziałem się jeszcze, co było przyczyną zejścia z ziemskiego padołu. W metryce zapisano, że było to serce, jednak taka diagnoza jest zbyt ogólna, ale to już jakaś wiedza na temat pradziadka, którego nigdy nie poznałem.  Zresztą prababci też, a nawet dziadka (syna w/w pradziadków).








W dwóch znanych mi księgach zgonów z rocznika 1940 znajduje się taka sama ilość metryk (157), więc są one zgodne między sobą i nie ma żadnych różnic. Wiek zmarłych był bardzo różny. Od kilkudniowych dzieci po sędziwych staruszków.  Należy jednak przyjąć ten wiek z przymrużeniem oka, ponieważ znalazłem kilka błędów, np. według zapisów w księgach, najstarszą zmarłą była Anna z Gumulskich Boruniowa (de facto moja krewna - kuzynka prapradziadka Kazimierza Młodawskiego).










Miała ona umrzeć w wieku aż stu lat!  Początkowo się ucieszyłem, bo kto nie chciałby mieć stulatki wśród swoich krewnych. Jednak coś mi się nie zgadzało, ponieważ powinna ona się wtedy urodzić w 1840r.  Nie zgadzało się to z metryką ślubu (Odrowąż, dn. 15 maja 1872r.), gdzie zapisano, że Anna była 20-letnią panną, ale na wszelki wypadek poszukałem aktu chrztu, bo może ksiądz chciał szybko w pamięci policzyć, a mu nie wyszło (w tej parafii często się to zdarza!), jednak metrykę chrztu znalazłem tam, gdzie powinna być (Szałas Nowy, dn. 18 czerwca 1851r.).  



Jak już wcześniej wspomniałem, w 1940r. w Odrowążu pochowanych zostało 157 osób. Większość stanowią mężczyźni i jest to przewaga 12% nad kobietami. Liczebnie wygląda to tak, że mężczyzn zmarło 88 (56%), a kobiet 69 (44%). 





W księdze miejscami panuje pewien nieład ze względu na spóźnione metryki, np. ostatniego dnia sierpnia zgłoszono śmierć z dnia 24 maja tego samego roku. Był on skazany na śmierć przez niemiecki sąd wojskowy w Radomiu, zaś dwa tygodnie wcześniej zgłoszono śmierć Kazimierza Szcześniaka - mój krewny, a także w/w Anny, która była przyrodnią siostrą jego babci. Zmarł on 8 kwietnia, zaś Anna 16 dni wcześniej.  




















Prawie wszystkie osoby zgłoszone w 1940r., zmarły w tym samym roku. Był jednak jeden wyjątek - 35-letni Jan Piotrowski (ur. 20 lutego 1904r., zm. 25 października 1939r.). Zmarł on w wyniku ran. Miejsce śmierci było jednak oddalone o kilkaset kilometrów. Miało to miejsce w szpitalu powiatowym w Garwolinie (~170km od Odrowąża). Na dole widać też dopisek innym atramentem, że zmarł z powodu zakarzenia krwi.

Kiedy zsumowałem wiek wszystkich pochowanych w Odrowążu w 1940r. wyszły mi prawie sześćdziesiąt dwa (62) wieki, a dokładniej ~6191 lat.  Osób w tym roku było 157, więc kiedy podzieli się zsumowany wiek przez ilość osób wychodzi średni wiek przy śmierci, a są to w przybliżeniu 39 lata (dokładniej ~39,43, czyli w zaokrągleniu w dół wychodzi właśnie 39 lat). 





















Powyższy wykres przedstawia średnią wieku pochowanych w Odrowążu w 1940r. w poszczególnych miesiącach.  Średnia wynosiła ok. 39 lat, czyli powyżej są zaledwie cztery miesiące (marzec, kwiecień, listopad, grudzień). Największa średnia była w kwietniu. Prawdopodobnie było to spowodoweane tym, że właśnie wtedy w okolicach wsi podległych pod parafię w Odrowążu, swe działania prowadził oddział "Hubala", a na początku miesiąca nastąpiła pacyfikacja wsi Szałas Stary.

Niewątpliwie najczęściej pojawiającą się przyczyną śmierci jest astma (+ duszności), bo aż 24 osoby na to zmarły.  Z tych częstych są jeszcze m.in.: ból głowy, gruźlica, paraliź, pryszcz (!), zabicie (przez kogoś lub coś), a także zapalenie (zwykłe, głowy, kiszek, mózgu, oskrzeli i płuc, stawu u nogi) i zaziębienie (zwykłe, nerek, oskrzeli, żołądka). Z tych "ciekawych" (jedynie pod względem nazewnictwa, bo trudno mówić o przyczynie zgonu jako o czymś ciekawym) - angielska choroba, pomieszanie zmysłów, zęby, ciąża pozamaciczna, katar kiszek, opuchnięcie, reumatyzm, robaki, ruptura, skleroza, spuchnięcie nogi, skrofuły, woda w boku, woda w brzuchu, "zabił koń", zakarzenie przy połogu, zrost kiszek.


W tym temacie na razie tyle. Postaram się niedługo coś napisać w ramach nadrobienia zaległości :)