czwartek, 31 grudnia 2015

Genealogiczne podsumowanie roku 2015

     Mijający rok odegrał ważną rolę w moich poszukiwaniach, ponieważ przez całe 12 miesięcy pracowałem nad genealogią rodziny. Zazwyczaj jedno wydarzenie prowadziło do kolejnego i ten ciąg przyczynowo-skutkowy pozwolił rozwikłać wiele rodzinnych zagadek, poznać krewniaków oraz odwiedzić miejsca związane z przodkami. To właśnie podróże śladami przodków przede wszystkim dawały początek ważnym odkryciom. 

     Końcem kwietnia odwiedziłem Ukrainę, a dokładniej jej część należącą niegdyś do Polski. Całą wyprawę opisałem na blogu na początku maja. W Łucku na świat przyszła moja Babcia ojczysta, tam też w katedrze została ochrzczona. Ich rodzice związani byli z terenami na zachód od serca Wołynia. Pradziadek i jego przodkowie to głównie parafia Torczyn i Zaturce, z kolei prababci losy związane są z parafią Łokacze oraz najpewniej pobliskimi terenami, gdzie żyli Dąbrowscy i Tomaszewscy. Udało mi się rozwikłać zagadkę związaną z pochodzeniem Sadzewiczów, którzy tak naprawdę byli Sarzewiczami z pobliskich terenów i nawet około 50-letnia "dziura metrykalna" nie przeszkodziła w poszukiwaniach.

     Przełom nastąpił również u Dąbrowskich. Nie udało mi się odnaleźć kolejnych pokoleń przodków, jednak poznałem wiele szczegółów z życia rodzeństwa mojej prababci Potomkowie Feliksa mieszkają niedaleko Żytomierza na Ukrainie, zaś Teresy i Władysława - w Polsce. Najciekawsze wydaje mi się trafienie na trop starszej o 20 lat siostry mojej prababci. Moja Babcia (zm. 2007 r., córka w/w Salwiny) wspominała o rodzinie swej matki, jednak przez bardzo długi brak kontaktu, niektóre informacje były szczątkowe. Prababcia miała mieć czworo rodzeństwa - dwie siostry i dwóch braci. Jedna z sióstr miała wyjść za Broniewicza i mieć z nim czworo dzieci - Bronisława, Feliksa, Sabinę oraz córkę, której imienia Babcia nie pamiętała. Można powiedzieć, że informacji niewiele, ale tragedii nie ma. Ze spisów osób spowiadających się w parafii Łokacze, wyłuskałem dane o prapradziadkach i ich dzieciach, które mieszkały z nimi w latach 1902-1907, a byli to Władysław (ur. 1881), Józefa (ur. 1898), Apolonia (ur. 1900) oraz Salwina (ur. 1902). Wydawać by się mogło, że szanse na wytypowanie siostry, która wyszła za Broniewicza wynosi 50%, lecz nie mogło być tak łatwo. Poszukiwania prowadziłem dwutorowo, jednak przez kilka lat bezowocnie. W tym roku przy okazji innych działań genealogicznych, ustaliłem, że w 1900 r. w Rogowiczach wraz z rodzicami mieszkała 18-letnia Teresa, której 2 lata później w domu rodzinnym nie było. Mogła wyjść za mąż, umrzeć lub pójść na służbę, myśli były różne. Termat zacząłem drążyć i dość szybko ustaliłem, że w 1901 r. w Łokaczach zawarty został związek małżeński pomiędzy Antonim Janiewiczem, a Teresą Dąbrowską. Para doczekała się czworga dzieci - Bronisława (1905-1981), Amelii (1910-1965), Sabiny (1914-1949) oraz Feliksa (1917-1986). Nie miałem już wątpliwości, że to o tej rodzinie mówiła moja Babcia, a córką, której imienia nie pamiętała była Amelia. Obecnie mam kontakt z niektórymi potomkami siostry mojej prababci, a być może w niedalekiej przyszłości dojdzie do spotkania.
Rodzeństwo Dąbrowskich, od lewej: Władysław (1881-?), Teresa (1882-1962), Feliks (1892-1960) i Salwina (1902-1948)


     Wracając z Ukrainy, zajechaliśmy na moment w rodzinne strony mojego dziadka - Adama Marynicza (1924-1988). Podjąłem próbuję kontaktu z jego młodszą siostrą, jednak nikogo nie zastałem wówczas w domu, może kolejna próba będzie udana. Odwiedziłem oczywiście wówczas cmentarz w Narolu, na którym moi przodkowie byli chowani przez wiele pokoleń, a groby części z nich zachowały się do dnia dzisiejszego. Zdecydowanie jest to linia, którą najmniej pogłębiłem tego roku.

     Później była chwila przerwy w podróżach genealogicznych, nie licząc kilku mniejszych, np.. do Tychowa pod Stargardem Szczecińskim, gdzie mieszka żona stryjecznego brata mojej Babci - Ireny z Sadzewiczów Maryniczowej (1929-2007), Znowu wyjazd zaplanowany był na koniec miesiąca, tym razem na sierpień. Relację zdałem na blogu początkiem września. Nie da się ukryć, że wyjazd ten był tak owocny, że do dnia dzisiejszego zbieram plony, a o tym już na blogu nie było, ponieważ post pojawił się krótko po samym wyjeździe. Pisałem wówczas, że poznałem tam ciotecznego brata mojej Babci, którego opowieści znacznie ułatwiły mi poszukiwania innych krewnych ze strony Kubiaków. Ich (mojej Babci i tego jej brata ciotecznego) chrzestną była ta sama ciocia - Marianna z Kubiaków Zającowa (1894-1981), starsza siostra matek. Wiedziałem jedynie, że mieszkała w Konstantynowie Łódzkim. Po kontakcie z tamtejszym Urzędem i dodatkowo bardzo uprzejmymi osobami, ustaliłem, że przeszło 90-letnia córka w/w Marianny, a siostra cioteczna mojej Babci wciąż żyje, a nawet udało się przekazać kontakt do jej wnuka, a mojego kuzyna - jeszcze tego samego dnia rozmawialiśmy przez telefon. Posiadane przez nas informacje były spójne, więc o pomyłce nie było mowy.
Zdjęcie, na którym widać fotografię 2xpradziadków (po prawej)
W dodatku okazało się, że syn tego kuzyna, również interesuje się genealogią - lepiej być nie mogło :-) Wymienialiśmy się różnymi materiały i w pewnym momencie okazało się, że kuzyn i jego syn pamiętają zdjęcie, które wisiało u ich babci na ścianie, a przedstawiało tejże babci dziadków macierzystych, czyli moich prapradziadków - Pawła i Antoninę z Kuźnickich małżonków Kubiaków, zmarłych w 1928 r. w Borkach Prusinowskich. Niestety fotografia zaginęła podczas przeprowadzki i nikt nie wiedział gdzie ona jest. Na początku grudnia kuzyn przesłał mi zdjęcie sprzed ok. 10 lat, na którym są jego dziadkowie na tle ściany, na której wisiały fotografie przodków. Dla mnie to już było dużo, ponieważ miałem jakiś ogólny zarys sylwetek prapradziadków, jednak nieco ponad później kuzyn uradował mnie informacją, że zdjęcie się odnalazło, a skan otrzymam w poniedziałek i tym sposobem przedświąteczny poniedziałek był chyba najlepszym w moim życiu, a sam skan bezcennym prezentem świątecznym, którego nie da się kupić za żadne pieniądze.

     Znowu była krótka przerwa i nastał listopad. Dwudziestego minęły 4 lata od śmierci mojego Taty, a dwa dni później nadeszła smutna wiadomość o śmierci mojego dziadka stryjecznego - Antoniego Młodawskiego, zmarłego w wieku 96 lat. Nigdy nie podaruje sobie tego, że nie poznałem brata mojego dziadka... Miałem plan wybrać się na Kielecczyznę w następny weekend (miałem wówczas wolny weekend, który chciałem dobrze wykorzystać), jednak pojawiłem się tam już we wtorek - 24 listopada, to właśnie wtedy pożegnaliśmy stryja mojej Mamy. Miałem wewnętrzną potrzebę uczestnictwa w pogrzebie mojego krewnego, który niestety już mi nie opowie o swoich rodzicach, rodzeństwie, czy innych krewnych... W ostatnim pożegnaniu uczestniczyło naprawdę wielu krewnych i chociaż osób tych nigdy wcześniej nie widziałem, to czułem się, jakbyśmy znali się niemal od zawsze. Poznałem bardzo wielu krewnych, w tym nawet pełnoletnie już prawnuczki zmarłego. Mam zaproszenie na ziemie przodków i już dzisiaj wiem, gdzie w przyszłym roku na pewno pojadę.

      Zbliżający się rok to bardzo wiele planów, chęć rozwikłania rodzinnych zagadek. Chciałbym, aby 2016 r. był obfity w wyjazdy genealogiczne, spotykanie krewnych i spisywanie opowiadań, odkrywanie kolejnych pokoleń przodków, zdobywanie fotografii przodków i wiele, wiele innych, czego szczerze życzę również innym Genealogom i nie tylko :)

Moi przodkowie, stan na dzień 31 grudnia 2015 r.

niedziela, 6 września 2015

Podróż śladami przodków Babci macierzystej

Właśnie dzisiaj mijają równe dwa tygodnie od dnia, kiedy przyjechałem do Łodzi. Wyjazd ten w zasadzie został został zaplanowany dość spontanicznie i od słowa do słowa uzgodniłem z Ciocią Anią Stręgiel termin przyjazdu.

W sobotę (22 sierpnia) ogarnąłem wszystko związane z wyjazdem (głównie różnej maści zakupy) i tego samego dnia pod wieczór spakowałem wszystkie niezbędne rzeczy do walizki i plecaka. W niedziele z samego rana pojechałem na dworzec, aby tam wsiąść do pociągu, który jechał do Gorzowa Wielkopolskiego. Tam z kolei po około godzinie miałem kolejny pociąg, którym dojechałem do Poznania. W stolicy Wielkopolski również miałem trochę czasu na przesiadkę i kilka minut po 13 ruszyłem składem zmierzającym do Łodzi, gdzie dojechałem jeszcze przed godziną 18. Na dworcu czekali na mnie Ciocia z Wujkiem i razem z nimi pojechaliśmy do domu :)
Na miejscu kilka godzin zleciało nam na rozmowie o wspólnej pasji, a także na zaplanowaniu poniedziałkowego wyjazdu. Następnego dnia z rana wyruszyliśmy na zachód od Łodzi. Pierwszym punktem naszej podróży był Szadek i tamtejszy kościół pw. Wniebowzięcia NMP i św. Jakuba wybudowany w I połowie XIV wieku. To właśnie tam w 1896 r. została ochrzczona moja prababcia Anna Kubiak, dwa lata wcześniej ślub wzięli prapradziadkowie Paweł Kubiak i Antonina Kuźnicka, obojga rodzice, a także wiele przodków w kolejnych pokoleniach. Z parafią byli związani na pewno od XVIII wieku. 
Fasada kościoła w Szadku
XIV-wieczna gotycka chrzcielnica z brązu
























To tutaj nasi wspólni pra...dziadkowie Kuźniccy wzięli ślub
Stamąd bezpośrednio udaliśmy się do Zadzimia, gdzie z kolei sześcioro z ośmiorga pradziadków mojej prababci Anny zawarli związki małżeńskie: Paweł Kubiak i Elżbieta Kołodziejak w 1823 r., Marcin Kuźnicki i Marianna Zając[zek] w 1835 r., a także Antoni Miczuga i Elżbieta Jóźwiak vel Juszczak w 1839 r. Druga para to najbliżsi wspólni przodkowie Cioci Ani i moi, więc to niesamowite, że spotkaliśmy się w roku, w którym przypada 180. rocznica ich ślubu. Co ciekawe, pierwsze spotkanie miało miejsce w marcu tego rou w Warszawie.

Niedaleko kościoła znajduje się Urząd Gminy, gdzie w jednym z pomieszczeń mieści się również Urząd Stanu Cywilnego. Tam z kolei wybrałem się w celu sfotografowania dokumentów dot. moich krewnych, w tym m.in. akt małżeństwa pradziadków Marcina Rożniaty i Anny z Kubiaków Zającowej (1931) oraz akta zgonów prapradziadków Pawła i Antoniny Kubiaków (1928). 

Jeżdżąc do kolejnych miejscowości będących w planie naszej podróży, mijaliśmy wiele wsi, z którymi związani byli nasi przodkowie. Jest to naprawdę niesamowite uczucie i swego rodzaju duchowa podróż, ponieważ będąc np. w Rzeczycy zastanawialiśmy się z Ciocią, gdzie mogli mieszkać nasi Zającowie wraz z pierworodną córką Marianną, która jako 15-latka wyszła za starszego o 6 lat Kuźnickiego Marcina urodzonego w Witowie. 
Z Zadzimia pojechaliśmy prosto do Pęczniewa. Tam do odwiedzenia był cmentarz oraz kościół. Losy moich krewnych związane są głównie z pobliską wsią Popów. Tam na początku lat 80. XIX wieku osiedlili się Józef i Józefa Rożniatowie z licznym potomstwem. W sierpniu 1884 r. ślub w pęczniewskiej parafii bierze ich córka Marianna. W maju następnego roku Józefowi i Józefie rodzi się ostatnie dziecko - syn Stanisław, a miesiąc później na świat przychodzi pierwsza wnuczka. Mija kilka lat i Marcin Rożniata poznaje w Wilamowie swoją późniejszą żonę - Katarzynę Kozłowską. 21 stycznia 1895 r. stają na ślubnym kobiercu - on ma 25 lat, a ona 17. Po ślubie zamieszkują u niego i tam już w następnym roku na świat przychodzi pierwsze dziecko Marcina i Katarzyny - córka Aniela. Urodziła się 9 listopada 1896 r. Trzy tygodnie i trzy dni wcześniej w oddalonej o ok. 20 km wsi Borki Prusinowskie w rodzinie Pawła i Antoniny Kubiaków urodziła się druga córka, której na chrzcie świętym nadane zostało imię Anna. Kto by pomyślał, że 35 lat później zostanie drugą żoną Marcina Rożniaty ... 
Odnaleziony grób pradziadka
Drewniany kościół w Pęczniewie z 1761 r.
Na cmentarzu w Pęczniewie najbardziej zależało mi na tym, aby odnaleźć grób pradziadka zmarłego 70 lat temu w wyniku pobicia. Wchodząc na cmentarz nie miałem żadnej wiedzy nt. ewentualnej lokalizacji grobu przodka. Z każdą kolejną alejką moja nadzieja malała. Spotkani na cmentarzu ludzie nie kojarzyli nazwiska, ale nie poddaliśmy się i szliśmy dalej. Już powoli udając się w kierunku wyjścia, zaczepiłem pewną Panią, której nazwisko było trochę znajome i wskazała na miejsce, w którym faktycznie znaleźliśmy grób z nazwiskiem Rożniata, ale była to Katarzyna zmarła w 1928 r. (przypuszczalnie pierwsza żona pradziadka - nie zgadza się wiek na nagrobku). Obok z kolei były dwa spore groby. Wyglądały na dość stare, ale niestety nie było żadnych informacji o osobach w nich pochowanych. Podczas rozmowy z tą Panią, spoglądałem jeszcze po okolicy, kiedy nagle kątem prawego oka ujrzałem grób z potrójnie występującym nazwiskiem Rożniata, a jako pierwszy wymieniony został Marcin (1869-1945). Tym właśnie sposobem udało się odnaleźć grób pradziadka. Radość była naprawdę ogromna! Okazało się, że razem z pradziadkiem pochowany jest jego syn Henryk (1919-1976) oraz wnuk Wiesław (1951-2006). 
Z cmentarza udaliśmy się do kościoła. Ten niestety był zamknięty (podobnie jak w Zadzimiu) i świątynie, w której m.in. ochrzczono moją Babcię, mogłem zobaczyć jedynie z zewnątrz. 
W tym grobie wraz z córką i zięciem pochowani są moi prapradziadkowie
Pęczniew był najdalszym punktem naszej podróży, więc udaliśmy się z powrotem w kierunku Szadku, ale po drodze odwiedzając kilka miejsc. Najpierw zajechaliśmy pod kościół w Zygrach, który akurat był w remoncie i również był zamknięty (jak ten w Zadzimiu i Pęczniewie). W Zygrach zatrzymaliśmy się również na cmentarzu, który ulokowany jest poza miejscowością - w lesie. Na tamtejszej nekropolii pochowanych jest wielu krewnych, którzy głównie mieszkali w Borkach Prusinowskich (wieś ta została przejęta z par. Szadek do par. Zygry w 1921 r.). Tam właśnie w 1928 r. w odstępie 4 miesięcy zmarli moi prapradziadkowie Paweł (1866-1928) i Antonina z Kuźnickich (1874-1928) Kubiakowie. Miałem cichą nadzieję, że gdzieś może jest ich grób, jednak moja wiedza nie była wystarczająca, aby móc zlokalizować mogiłę. Dopiero z późniejszej rozmowy z krewnym (wnukiem Pawła i Antoniny) okazało się, że byłem przy ich grobie. Niestety do dnia dzisiejszego nie zachowała się żadna tabliczka z ich imionami, chociaż z przekazu wiem, że swego czasu takowa była. Razem w grobie pochowana jest ich córka Józefa (1910-1978) z mężem Antonim Nastarowiczem (1908-1963), który nota bene był jej kuzynem (ich pradziadkowie byli braćmi). 

Z cmentarza w Zygrach pojechaliśmy bezpośrednio do miejscowości, z którą związani są nasi przodkowie. Początkowo w okolicach połowy XIX wieku mieszkali w Prusinowicach, po czym przenieśli się do pobliskiej wsi Borki Prusinowskie, w której też pomarli, a ich potomkowie mieszkają do dnia dzisiejszego. Najpierw udaliśmy się do p. sołtysa, aby zasięgnąć języka w temacie najstarszych mieszkańców wsi. Oczywiście dobrze trafiliśmy i dowiedzieliśmy się, kto mógłby nam powiedzieć więcej o tej miejscowości i jej mieszkańcach. Przy okazji dowiedzieliśmy się również, że jego wciąż żyjąca babcia (mająca ok. 95 lat) miała dwóch mężów i tym drugim był ... Franciszek Kuźnicki! Czyli na starcie zostaliśmy miło zaskoczeni powiązaniami rodzinnymi. 

Najpierw udaliśmy się do domu, w którym mieszkać miał siostrzeniec mojej prababci. Zostaliśmy bardzo miło przyjęci. Nowo poznany wujek pokazał nam album z rodzinnymi fotografiami. Skopiowałem te stare fotografie i wysłuchiwałem opowieści krewnego. Przede wszystkim dowiedziałem się sporo o rodzeństwie prababci, ponieważ moja prababcia wyjechała stamtąd na Ziemie Odzyskane w 1945 r., to kontakt niestety z krewnymi osłabił się, a ja w zasadzie wiedziałem nieco więcej o młodszym o 21 lat od prababci bracie - Feliksie (1917-1981). Od wujka dowiedziałem się, że jego ciocia "Zajączka" (Marianna, żona Edwarda Zająca) była jego chrzestną. Co ciekawe, ta sama ciocia była chrzestną mojej Babci! Krewny mówił, że nazwisko Rożniata jest mu znajome, ale nie mógł skojrzyć z konkretnymi osobami. Kiedy moja prababcia z dziećmi opuszczała swoje rodzinne strony, wujek miał raptem 3 latka, więc pamiętać ich nie mógł. Najważniejsze jednak, że mogłem poznać brata ciotecznego mojej babci i dowiedzieć się nieco o jego i jego krewnych życiu. Wiem np. teraz dzięki niemu, gdzie pochowani są moi prapradziadkowie, gdzie mieszkali. W 1913 r. rodziła się tam mama w/w wujka, czyli siostra mojej prababci, więc może i w tym samym domu na świat przyszła mama mojej babci? Obecnie w tym miejscu mieszkają prawdopodobnie potomkowie brata mojej praprababci Antoniny z Kuźnickich Kubiakowej - Wawrzyńca (1880-1953). 

Następną osobą, którą odwiedziliśmy był przedstawiciel rodu Kuźnickich. Był on jednym z dziesięciorga dzieci Zygmunta (1920-2006) i Stanisławy z Nastarowiczów (1919-2005) Kuźnickich. Zygmunt był najmłodszym - również z dziesięciorga - dzieci Franciszka Kuźnickiego (1864-1930) i jego żony Józefy z Micugów (1878-1977). W rodzinie wciąż żywa jest legenda nt. Kuźnickich. Otóż pochodzić oni mają ze Słupcy, gdzie nasz przodek Józef (1783-1846) został sierotą (rodzice mieli zostać zabici), a on i jego bracia mieli się udać w różne strony - każdy do innego zaboru. Józef trafił do Witowa (par. Warta) i tam założył rodzinę i właśnie jego synem był Marcin Kuźnicki (1814-1901), który w rodzinie znany jest jako bardzo silny mężczyzna (sam potrafił podnieść i ciągnąć wóz, który zaprzęgany był w konie), a gospodarstwo Kuźnickich zawsze było największe we wsi. Od wujka otrzymaliśmy namiar na jego siostrę, która mieszka w Łodzi i posiada stare fotografie rodzinne. 

Nasza wizyta w Borkach Prusinowskich skończyła się na wizycie u wujka Franciszka. Jadąc już w kierunku domu, zatrzymaliśmy się jeszcze na szadkowskim cmentarzu i stamtąd prosto do domu. 




















Na spotkaniu Towarzystwa Genealogicznego Centralnej Polski
Kolejny dzień (wtorek) przeznaczony był głównie na zwiedzanie Łodzi. Ciocia z Wujkiem pokazali mi najważniejsze zabytki, a także jedne z ładniejszych miejsc. Miałem okazję przejść się słynną na całą Europę ulicą Piotrkowską, a nawet wpadłem na chwilę z wizytą do łódzkiego Archiwum Państwowego. Tego dnia właśnie na 15 umówieni byliśmy z kolejną krewną (siostrą wujka Franciszka - Aldoną). Rozmowy i przeglądanie zdjęć tak nas zaabsorbowały, że nie zauważyliśmy, kiedy minęły prawie 3 godziny i niestety musieliśm jechać dalej, bo na 18 byliśmy umówieni na spotkanie Towarzystwa Genealogicznego Centralnej Polski, na którym zostałem bardzo miło przyjęty i wiem, że na pewno tam jeszcze wrócę.

Niestety w środę z samego rana musiałem już wsiąść do pociągu i wrócić do domu. Wizytę będę wspominał naprawdę wspaniale, a wszystko dzięki osobom podczas niej spotkanych i poznanych, a przede wszystkim dzięki Cioci Ani i Wujkowi Wojtkowi :) 

Każdemu genealogowi (i nie tylko) polecam odwiedzać miejsca związane z przodkami! Taką duchową podróż zapamiętuje się do końca życia. Przy okazji spotkać możemy żyjących krewnych, a najważniejsze to szukać tych najstarszych i pytać, pytać, jeszcze raz pytać. W zeszłym roku podczas podróży na Podkarpacie (Narol i okolice), spotkałem i poznałem w końcu ciocię mojego dziadka (szwagierke prababci zmarłej w 1926 r.), która opowiedziała mi m.in. o swoich teściach, którzy byli moimi prapradziadkami. Praprababcia Zofia zmarła 79 lat, a prapradziadek Tomasz 70 lat temu. Wciąż jednak żywy jest przekaz o nich, a informacje mam od osoby, która miała bezpośredni kontakt z nimi. 
Z nowo poznanymi krewnymi: (od lewej) ja, kuzynka Żaneta, ciocia Ania, kuzyn Antek, ciocia Aldona

niedziela, 9 sierpnia 2015

II Ogólnopolska konferencja genealogiczna w Brzegu (11-13 września 2015 r.)



Już za miesiąc i kilka dni w Brzegu po raz drugi spotkają się osoby interesujące się genealogią. Ponownie pojawię się tam również i ja. Konferencja genealogiczna organizowana m.in. przez Opolskich Genealogów jest doskonałym miejscem, gdzie można zdobyć nową wiedzę, ale też poznać inne osoby, które również szukają przodków. Dwa dni (sobota i niedziela) wypełnione są sporą ilością wykładów o różnorodnej tematyce. Dodatkowo jest czas wolny na luźne rozmowy genealogiczne i nie tylko :)  Na konferencję przyjeżdżać można już w piątek ze względu na zaplanowaną w ten dzień wieczorną integrację. Oczywiście nie jest to żaden obowiązek, ale z całą pewnością warto być już wcześniej. 

Sobotni poranek rozpoczynają sprawy organizacyjne i po otrzymaniu identyfikatorów można zająć wybrane przez siebie miejsce. Jak już wspominałem - tematów wykładów jest tak wiele i są tak różne, że każdy na pewno znajdzie coś dla siebie. W pierwszym dniu (przed przerwą obiadową) razem z Alanem Jakmanem będę przedstawiał szerszemu gronu More Maiorum, czyli pierwszy polski periodyk genealogiczny online, który dostępny jest w sieci dla każdego, a w dodatku zupełnie za darmo. Tego samego dnia opowiem również o kopertach dowodowych, które są bardzo przydatnym - często niedocenionym (od niedawna zaobserwować można wzrost zainteresowania tematem) - źródłem informacji o naszych przodkach. Drugi (dla niektórych pierwszy) dzień na zamku zakończymy zdjęciem grupowym, po czym przeniesiemy się w inne miejsce w celu integracji, gdzie będzie można posłuchać jeszcze dwóch prelekcji i - co oczywiste - integrować się :)

Niedziela również jest wypełniona wieloma wykładami, jednak ich ilość jest nieco mniejsza. Oficjalne zakończenie konferencji zaplanowane jest na ok. godz. 13:30.

W tzw. międzyczasie będzie można zwiedzić muzeum, zobaczyć miasto, a nawet popłynąć Odrą! Mając świadomość, że zeszłoroczna konferencja była bardzo udana, to i w tym przypadku nie może być inaczej - tym bardziej, że ponownie jednymi z organizatorów są Opolscy Genealodzy :) 

I Ogólnopolska Konferencja Genealogiczna, Brzeg 2014




poniedziałek, 15 czerwca 2015

Kim byli rodzice chrzestni moich Dziadków ?

Dzisiejszy post będzie nieco krótszy, niż poprzednie, ale myślę, że równie ciekawy, ponieważ porusza ważny temat, jakim są rodzice chrzestni moich Dziadków. Dawniej rola rodziców chrzestnych była całkiem inna, niż w dzisiejszych czasach. Kumów (Kmotrów lub Potków) często wybierano z wielką starannością, rzadziej z przypadku. Najlepiej, aby były to osoby zamożne lub z wysoką rangą społeczną - wierzono, że dziecko będzie miało cechy charakteru rodziców chrzestnych i będzie im się w życiu wiodło równie dobrze. Do dzisiaj znany jest przesąd, że dziecku się nie odmawia, czyli kiedy rodzic niemowlęcia mającego wstąpić do wspólnoty kościoła poprosi nas o bycie rodzicem chrzestnym dla ich potomka, nie powinniśmy odmówić. 
Kwestia imienia najczęściej była w gestii rodziców. Bywało, że pierworodny (czasem któreś z kolei dziecko) syn otrzymywał imię swego ojca. Zdarzały się sytuacje, że dziecko otrzymywało imię po którymś z rodziców chrzestnych. Niestety czasami z decyzją rodziców nie zgadzał się ksiądz i dokonywano zmiany, np. na imię świętego, który wspominany był w tym okresie (np. Wojciech w kwietniu, czy Michał we wrześniu). 

A jak było w przypadku moich Dziadków? Kto trzymał ich do chrztu oraz jaką pełnili funkcję w ich życiu oraz czy w ogóle mieli jakikolwiek kontakt z nimi w późniejszym czasie? Spróbuję odpowiedzieć na te pytania...

Dziadek Adam Marynicz urodził się w 1924 r. w Narolu Wsi jako syn 26-letniego Franciszka Marynicza i 24-letniej Rozalii zd. Gmiterek. Rodzice jego pobrali się w 1922 r. w Narolu i oboje byli z Narola Wsi, zresztą tak jak większość ich przodków. Dziadka ochrzczono 9 marca, czyli trzy dni po przyjściu na świat. Do chrztu trzymali go Jan Gmiterek, rolnik oraz Maria Marynicz, żona Macieja - rolnika. Ojciec chrzestny na pewno nie był bratem matki dziecka, istnieje natomiast prawdopoobieństwo, że był to jej wówczas 40-letni stryj, niestety nie mam 100% pewności.  Lepiej jest z matką chrzestną, która to była bratową ojca dziecka. Była starsza od Franciszka Marynicza o zaledwie 2 miesiące. Maria zmarła pod koniec 1945 r., czyli krótko po opuszczeniu przez Dziadka gniazda rodowego, natomiast Jan Gmiterek zmarł na początku 1948 r. Jak układały się relacje pomiędzy Adamem Maryniczem, a bratem jego dziadka i bratową ojca? Niestety Dziadek zmarł 7 lat przed moim przyjściem na świat, a nikt z dotychczas przepytanych osób nie wiedział nic na ten temat.








Babcia Irena Sadzewicz (po mężu Marynicz) na świat przyszła w 1929 r. i tego samego roku (dokładniej w Sylwestra) została ochrzczona w łuckiej katedrze (którą zresztą sam niedawno widziałem). Ojciec Witold Sadzewicz miał 28 lat, a matka była o rok młodsza. Niestety nie wiem, ile lat byli po ślubie, ale myślę, że ok. 7-8 (w 1923 r. urodziła się córka Janina, a ponoć były jeszcze dwie córki, których do dnia dzisiejszego nie udało mi się zlokalizować). Jak to zostało w akcie chrztu określone - "Kmotrami byli: Borys Rusiecki i Stanisława Szelengowska, żona Antoniego". I tutaj pojawia się problem, ponieważ imiona i nazwiska tych osób kompletnie nic mi nie mówią. Na temat ojca chrzestnego nie wiem nic do dnia dzisiejszego, natomiast o matce chrzestnej i jej mężu coś wiem. Antoni i Stanisława pobrali się w 1925 r. w Nieświczu (do tej parafii należał Uhrynów, gdzie mieszkali moi pradziadkowie). W 1927 r. rodzi im się córka, którą chrzczą w Łucku i otrzymuje imiona Irena Wanda. Antoni był ... policjantem! Myślę, że być może również osiedlił się w Uhrynowie i kto wie, czy nie pracował razem z moim pradziadkiem - również policjantem. Ze spisu osadników kresowych, gdzie wymieniony jest Witold Sadzewicz wynika, że Antoni również był osadnikiem i co ciekawe, mieszkać mieli w tej samej gminie - Trościaniec. Mój pradziadek przypisaną ma osadę Łyczki, jednak najprawdopoobniej był tam bardzo krótko, ponieważ od 1921 r. na pewno był w Uhrynowie. Czyżby Szelągowski również się przeniósł i być może był sąsiadem moich krewnych?






Dziadek Józef Młodawski urodził się w 1922 r. i ochrzczony został 3 dni po przyjściu na świat. Był ostatnim dzieckiem Jana Młodawskiego (1871-1940) i jego żony Marianny zd. Boruń (1877-1961). Rodzice jego byli blisko 19 lat po ślubie i mieli już pięcioro (był jeszcze syn Antoni, ale ten zmarł w 1909 r. mając niespełna 3 lata, co ciekawe - 10 lat później urodził się syn, który również otrzymał takie samo imie - jako jedyny z rodzeństwa wciąż żyje). Dziadka do chrztu trzymali Mateusz Lisowski i Marianna Młodawska. Jeżeli ojciec chrzestny jest tożsamy z pierwszym świadkiem, który określony został jako 43-letni włościanin z Szałasu, to był on krewnym moich pradziadków. Z pradziadkiem miał wspólnych dziadków - Antoniego i Mariannę Lisowskich, natomiast prababcia była dla niego ciocią, ponieważ jej ojciec i jego dziadek byli braćmi (13 lat różnicy). Natomiast matka chrzestna to być może stryjenka mojego dziadka (to była najbliższa krewna o takim imieniu i nazwisku). Najciekawsze jest to, że 10 lat później - w 1932 r. ślub wzięli Mateusz Lisowski i Marianna z Olszewskich Młodawska, czyli - jeżeli matką chrzestną była stryjenka dziecka - rodzice chrzestni mojego Dziadka zostali małżeństwem (on pochował dwie żony, siostry Józefę i Teklę zd. Szcześniak, a ona męża - Mikołaja Młodawskiego)

Natomiast co do drugiej Babci, to ze względu na szacunek i prywatność, nie będę podawał konkretynch danych dot. miejsca i daty narodzin. Ojcem chrzestnym był Wincenty Grzymiszewski - niespokrewniony z rodziną, którego Babcia dobrze wspomina i na pewno miała z nim kontakt w dorosłym już życiu. Matką chrzestną była Marianna Zając, którą babcia wspominała jako ciocię. Nazwisko sugeruje, że mogła to być krewna ze strony pierwszego męża prababci (siostra lub bratowa?). Józef Zając był prawnukiem Kazimierza i Wiktorii z Klimczaków małżonków Zająców vel Zajączków, a ci z kolei byli prapradziadkami Anny Kubiak, czyli prababci. Prababcia za męża miała więc swojego dalekiego wujka. 

niedziela, 7 czerwca 2015

Nowe odkrycia dotyczące wołyńskiej linii

Mam wrażenie, że mentalne obcowanie z przodkami poprzez odwiedzenie miejsc, z którymi byli związani zaczęło owocować tuż po powrocie (koniec kwietnia br.), chociaż kiedy byłem już pewien tego wyjazdu, to udało mi się odkryć dane Sadzewiczów i ustalić, że wcześniej nazwisko zapisywane było S(z)arzewicz. 
Najpierw na podstawie spisów osób spowiadających się z parafii Zaturce potwierdziłem na 100%, że Salomea Szarzewiczowa była matką mojego Wincentego, a ten miał żonę Stanisławę zd. Niemtoruk. 

Spis z 1855 r. zawierał następujące dane dotyczące rodziny Szarzewicz (mieszkali w domu nr 3):

Jan Szarzewicz, lat 26
Salomea Szarzewiczowna, lat 34
syn jej Wincenty, lat 13
córki jej 1. Barbara, lat 8
2. Antonina, lat 5

Na podstawie powyższych danych wnioskujemy, że razem mieszkało rodzeństwo - Salomea i Jan oraz trójka jej nieślubnych dzieci - Wincenty, Barbara i Antonina. 

Na tej samej stronie, ale kilka wpisów niżej odnalazłem to, czego szukałem, czyli Stanisławę Niemtoruk z rodziną (mieszkali pod nr 6):

Jakub Niemtoruk, lat 33
żona jego Helena z Wrońskich, lat 27
córki ich 1. Stanisława, lat 7
2. Helena, rok 1

marcowym poście pisałem o Niemtorukach, jednak pomimo posiadania wiedzy, iż moja 3xprababcia najprawdopodobniej nosiła takie nazwisko będąc panną, to bez dokumentów były to przypuszczenia. Niestety nie znałem roku urodzenia Stanisławy, ale wiedziałem, że roczników nie ma w AGAD-zie, ale na szczęście księgi istnieją i przechowywane są w Archiwum w Łucku. Skoro w 1855 r. Stanisława Niemtoruk, córka Jakuba i Heleny miała 7 lat, to urodzić się powinna w 1848 r., więc bingo! 

Następny sprawdzony rocznik to 1869. Dalej pojawiają się obie rodziny, jednak z pewnymi zmianami. W domu pod numerem czwartym mieszkali:

Jakub Niemtoruk, lat 48
żona jego Helena z Wrońskich, lat 42
synowie ich 1. Szymon, lat 7
Augustyn, lat 4
córka ich Zofia, lat 16
Wincenty Szarzewicz, lat 28
żona jego Stanisława z Niemtoruków, lat 22
córka ich Teofila, lat 3

Zauważyć można, że Wincenty Szarzewicz zamieszkał u teściów. W tej samej miejscowości niestety nie znalazłem ani jego matki Salomei, ani wuja Jana - czyżby zmarli? A gdzie tam! Zamieszkali w Klasztornym Kątku, gdzie głową rodziny był Jan Szarzewicz, jego żoną była o 9 lat młodsza Marianna zd. Smolińska, która urodziła mu dzieci - Jadwigę (ur. 1864) i Wojciecha (ur. 1868). Razem z nimi mieszkała Stanisława Maszewska (ur. 1861), która najprawdopodobniej była córką szwagra Jana - Antoniego Maszewskiego (zm. 1863) i jego drugiej żony. W tym samym domu mieszkała jeszcze Salomea Szarzewiczowa (ur. 1812) z córką Antoniną (ur. 1851). 

Ostatnim sprawdzonym rocznikiem był 1874. W domu numer 4 mieszka ta sama rodzina, jednak w mniejszym składzie:
Jakub Nuntoruk, lat 62
córka jego Zofia, lat 17
Wincenty Sarzewicz, lat 32
żona jego Stanisława z Nuntoru[ków], lat 27
syn ich Justyn, lat 4

Zauważyć można, że po upływie 5 lat w domu tym nie było żony głowy rodziny - Heleny z Wrońskich Niemtorukowej oraz ich dwójki dzieci - Szymona i Augustyna. S(z)arzewiczowie z kolei stracili córkę Teofilę, a na świecie pojawił się ich syn Justyn. Niektórych wiek w ciągu tych pięciu lat zmienił się dość znacznie, ponieważ np. Jakub z 48-letniego mężczyzny stał się 62-latkiem. Córka Zofia stała się starsza raptem o rok, Pod numerem 6 mieszkał Jan Sarzewicz (l. 40) z żoną Marianną zd. Smolińską (l. 42) i 10-letnią córką Jadwigą. 

O ile po stronie pradziadka poszukiwania zakończyły się sukcesem, o tyle już po stronie prababci nie jest tak kolorowo. Z Dąbrowskimi problemy były od początku. Kilka dni po śmierci mojego Taty otrzymałem list z USC, gdzie znajduje się odtworzony akt urodzenia mojej Babci Ireny Marynicz zd. Sadzewicz (1929-2007). Dostałem kopię postanowienia sądowego, które było podstawą spisania aktu. Była tam informacja nt. matki - Salwiny z Dąbrowskich Sadzewiczowej. Zapisano tam, że urodziła się w Rogowiczach. 

























Na powyższej mapie Rogowicze znajdują się w lewym górnym rogu - wieś leżała wówczas nad rzeką. Rodzina Marcelego i Apolonii z Tomaszewskich Dąbrowskich mieszkała tam wiele lat. Pierwszym dzieckiem tej pary był Władysław (ur. 1881), ojciec miał wówczas ok. 23 lata, a matka 20. Jako ostatnia urodziła się moja prababcia Salwina (ur. 1902). Niestety w spisie dot. mieszkańców wsi Rogowicze (par. Łokacze) za rok 1878 nie ma ani rodziny mojego prapradziadka, ani praprababci. Niestety najpewniej zmarli oni w Rogowiczach (Marceli ostatni raz pojawia się w spisie w 1903, w 1905 już go nie ma), a metryk z par. Łokacze zachowały się zaledwie do 1865. Później szukałem w okolicznych wsiach i parafiach osób pasujących na moich przodków i ... znalazłem takowych, jednak dopóki nie znajdą chociażby aktu ślubu, to mogę tylko domniemywać, że to oni. 

W 1861 r. w Wólce Szelwowskiej (na mapie niedaleko Rogowicz, po drugiej stronie rzeki - widać również niedaleko most, więc najprawdopodobniej nie było problemu z przemieszczaniem się) urodziła się co prawda Pelagia Tomaszewska, jednak z doświadczenia wiem, że była tendencja do używania tego imienia zamiennie z Apolonią. Ochrzczona została w parafii Koniuchy i była córką Jana i Józefy z Bohemskich małż. Tomaszewskich. Warto tutaj jeszcze dodać, że miała ona starsze rodzeństwo - Antoniego urodzonego w 1858 r. w Markowiczach (na mapie ich nie ma, jednak miejscowość leży na północny-zachód od Rogowicz), par. Łokacze, Wiktorię urodzoną w 1854 r. w Markowiczach (par. Łokacze), Cypriana urodzonego w 1842 r. w Wólce Szelwowskiej (par. Koniuchy), Tomasza urodzonego w 1840 r. w Wólce Markowieckiej (par. Łokacze). Jan Tomaszewski i Józefa Bohemska pobrali się w 1839 r. w Koniuchach, oboje byli z Szelwowa. 

Na początku 1859 r. w Liniowie (prawy dolny róg na mapie) rodzi się Marceli, syn Tomasza i Marianny z Bohemskich (sic!) małżonków Dąbrowskich. Ochrzczony został w parafii Skórcze. Miał on braci: Jana (ur. 1845 r. w Koszowie, par. Torczyn) i Stanisława (ur. 1855, zm. 1859 r. w Wólce Szelwowskiej [sic!], par. Koniuchy). 

Jak widać, rodzina migrowała po okolicznych wsiach, które należały głównie do trzech parafii: Łokacze, Koniuchy i Skórcze. Przypuszczam, że to najpewniej moi przodkowie, jednak będę mógł dopisać ich do drzewa dopiero w chwili, kiedy będzie to pewne na 100%. Ciekawe jest również nazwisko Bohemska, które pojawia się podwójnie - czyżby prapradziadkowie byli spokrewnieni? :) Jeśli potwierdzę, że to moi przodkowie, to automatycznie będę miał "komplet" aż do 3xpradziadków i znalezienie metryki ślubu Tomasza Dąbrowskiego dałoby kolejne pełne pokolenie.



sobota, 9 maja 2015

Podróż śladami przodków - Ukraina 2015

Jutro miną dwa tygodnie od dnia, kiedy wróciłem z Ukrainy - była to kilkudniowa podróż z bardzo napiętym grafikiem i nie było czasu na obijanie się. We wtorek - 21 kwietnia - kilkanaście minut przed 9 wyjechałem szynobusem z Międzyrzecza w kierunku Zbąszynka, gdzie miałem chwilę na przesiadkę do pociągu zmierzającego do Poznania. W stolicy Wielkopolski miałem dłuższą przerwę (trochę ponad 2,5 h). W Toruniu ostatecznie byłem ok. 16:30, gdzie z dworca odebrała mnie Ania Bartnicka, z którą oczywiście byłem na Ukrainie :)  Jeszcze tego samego dnia pokazała mi Toruń, który określany jest mianem ósmego cudu świata i jest w tym nieco prawdy! Później pojechaliśmy do domu i po kolacji poszliśmy spać, bo następnego dnia pobudka o bardzo wczesnej porze - i w drogę! 

Po polskiej stronie na drogi nie można było narzekać i na granicy byliśmy już około południa. O ile sama kontrola była kwestią minut, o tyle już najwięcej czasu czekaliśmy aż stojący przed nami bus odjedzie i będziemy mogli pojechać dalej, dopiero po jakimś czasie zaskoczył, że jego pojazd blokuje przejazd innym. Po stronie ukraińskiej już tak pięknie z drogami nie było, ale na początku było jeszcze w miarę, w kolejnych dniach bywało gorzej. Najpierw szukaliśmy miejsca, gdzie można wymienić naszą walutę na ukraińskie hrywny. W końcu udało się znaleźć "pasaż", gdzie było kilka budek, z czego w kilku były kantory. Za pierwszym podejściem udało się tylko jednej osobie (nas było pięcioro...), ale w kolejnym na szczęście było więcej gotówki i wszyscy mieliśmy już pieniądze i mogliśmy zacząć żyć po ukraińsku :)
Nowowołyńsk
Pierwszym odwiedzonym miejscem był Nowowołyńsk, gdzie mieszka znajomy genealog. Porozmawialiśmy trochę o naszej wspólnej pasji, Sergiej pokazał nam swoje ręcznie malowane drzewo, stare dokumenty i fotografie. Weszliśmy też oczywiście na temat ukraińskich Archiwów i ZAGS-ów (odpowiedników naszych Urzędów Stanu Cywilnego). Niestety nie mieliśmy też za wiele czasu i musieliśmy jechać dalej, aby zobaczyć chociaż część tego, co było w planach. Z Nowowołyńska jechaliśmy w kierunku Włodzimierza Wołyńskiego i tam skręciliśmy na Łokacze. To właśnie tam w 1902 r. ochrzczona została moja prababcia - Salwina (lub też Sylwina) Dąbrowska, której rodzicami byli Marceli i Apolonia z Tomaszewskich Dąbrowscy. Moi prapradziadkowie mieszkali we wsi Rogowicze. Z informacji od mojej Babci (zm. 2007 r.), a córki w/w Salwiny, jej [Babci] matka miała mieć siostrę, która wyszła za Broniewicza (miała mieć z nim dzieci: Bolesława, Feliksa, Sabinę i jeszcze jedną córkę) oraz dwóch braci. Udało mi się ustalić, że w Łokaczach ochrzeni na pewno zostali: Antonina (1886), Jan (1889), Feliks (1892), Marianna (1896), Józefa (1898) i Sylwia/Sylwina/Salwina (1902). Według spisu osób spowiadających się z 1900 r. rodzina Dąbrowskich składała się z rodziców: 42-letniego Marcelego Dąbrowskiego i 39-letniej Apolonii zd. Tomaszewskiej oraz dzieci: 19-letniego Władysława, 18-letniej Teresy, 9-letniego Feliksa i rocznej Józefy. Natomiast w spisie z 1902 r. pojawiają się dwie córki - roczna Apolonia i 1-miesięczna Sylwina. Nie było natomiast już wtedy Teresy, co może świadczyć o jej ślubie (w 1902 r. miałaby już 20 lat) lub śmierci. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie uda mi się poznać losy kogoś z rodziny Dąbrowskich lub nawet odnaleźć nowych przodków, co niestety łatwe nie jest. W Łokaczach niestety trudno odnaleźć jakieś ślady polskości, a na cmentarzu nie znalazłem poszukiwanych nazwisk. 
Kościół rzymskokatolicki w Zaturcach
Dalej udaliśmy się do miejscowości Zaturce, które na początku znane mi były jako miejsce zamieszkania i śmierci moich prapradziadków - Jana (zm. 1933) i Stefanii (zm. 1940) z Suchodolskich małżonków Sadzewiczów. Wcześniej mieszkali w Torczynie, gdzie też ochrzczili większość dzieci (jedno w Horochowie i ostatnie w Łucku). Mieszkali tam już na pewno w 1928 r., ponieważ wtedy umiera ich niespełna 15-letni syn Tadeusz. Chociaż prapradziadkowie pobrali się w Torczynie w 1898 r. (wspominałem o nich w przedostatnim poście), to okazało się ostatecznie, że Jan miał swoje korzenie w Zaturcach i okolicach. Problemem był brak metryk za okres ponad 50 lat, m.in. za lata 70. XIX wieku, kiedy miał się rodzić prapradziadek. Ostatnie znaleziska pozwoliły na ostateczne potwierdzenie, że faktycznie Sadzewicze są potomkami Sarzewiczów, a wcześniej Szarzewiczów. Ciekawe jest to, że w 1874 r. w spisie pojawia się Wincenty Sarzewicz z żoną Stanisławą zd. Niemtoruk oraz synem Justynem (lat 4), brak natomiast Jana, który powinien mieć już dwa lata (ślub w 1898 r. w wieku 26 lat). Mam nadzieję, że to jedynie kwestia pomyłki w akcie ślubu i pradziadek urodził się np. w rzeczonym 1874, zaraz po spisie (żonę miał urodzoną w 1878). W Zaturcach ochrzczono więc mojego prapradziadka Jana, jego rodziców i krewnych ze strony ojca, natomiast Niemtorukowie musieli być przyjezdni lub innego wyznania, na razie nigdzie nie spotkałem nazwiska. 
Następnie jechaliśmy w stronę Łucka, przejeżdżając także przez Torczyn, gdzie w 1901 r. ochrzczono mojego pradziadka - Jana Sadzewicza, 3 lata wcześniej pobrali się jego rodzice, a w 1874 r. ślub wzięli dziadkowie macierzyści. Tam też w 1901 r. pochowano moją 3xprababcię, a 13 lat później jej męża. W Łucku przede wszystkim chciałem zobaczyć Katedrę świętych Apostołów Piotra i Pawła, w której to 31 grudnia 1929 r. ochrzczona została moja Babcia - Irena Marynicz (zd. Sadzewicz). Było to niesamowite uczucie stać przed świątynią, do której nieco ponad 85 lat wcześniej moi pradziadkowie przynieśli dziecko urodzone 17 dni wcześniej, pradziadek miał 28 lat, a prababcia była rok młodsza. Na świecie była już o 6 lat starsza Janina. Obok tejże katedry znajduje się Zamek Lubarta. Według opowieści, Babcia miała mieszkać gdzieś u jego podnóża, niestety dokładnej lokalizacji nie znam. Kiedy pradziadka aresztowano (lipiec 1932), to miejscem zamieszkania miał być Uhrynów (miejscowość ta pojawia się w wielu późniejszych dokumentów, m.in. jako miejsce zamieszkania sióstr Ireny i Janiny przed 1939 r. 

Tutaj w zasadzie mogłoby się skończyć moje opisywanie, jednak to był dopiero początek wizyty na Ukrainie. Pierwszy nocleg mieliśmy w hotelu w Równem. Następnego dnia z rana pojechaliśmy już w kierunku Tarnopola, po drodze zatrzymując się m.in. w Krzemieńcu, gdzie odwiedziliśmy dom Juliusza Słowackiego, a także weszliśmy na górę, u szczytu której były ruiny zamku i można było oglądać panoramę miasta: 

 Byliśmy też w Poczajowie, gdzie znajduje się znana Ławra - najważniejszy ośrodek prawosławnego życia monastycznego w Zachodniej Ukrainie (drugi po Kijowie w całej Ukrainie)
Zdjęcie z samochodu, które jako jedyne ukazuje cały obiekt
Na koniec trafiliśmy do Lwowa, gdzie nocowaliśmy z piątku na sobotę i z soboty na niedzielę. Mimo wszystko to było za mało, aby zobaczyc wszystko, jednak bardzo dużo zwiedziliśmy.
Trudno wybrać jedno zdjęcie z takiego pobytu, więc padło na jedno z ostatnich wykonanych we Lwowie :)
W niedzielę z rana ruszyliśmy już w kierunku granicy, tam na szczęście długo nie czekaliśmy i byliśmy po polskiej stronie. Jako że granicę przekroczyliśmy w Rawie Ruskiej, to nie mogłem przepuścić okazji odwiedzin Narola. Oczywiście było to możliwe i zawitaliśmy w mieście, w którym ochrzczono mojego Dziadka Adama Marynicza (kilka dni wcześniej byłem w miejscowości, w której ochrzczono jego żonę). Chciałem odwiedzić jedną z sióstr Dziadka, jednak nikogo nie zastałem w domu (być może byli na porannej mszy, bo było to po godz. 9). Zajechaliśmy również na cmentarz, gdzie odwiedziłem nieżyjących już krewnych, zapalając im światełko pamięci. Tego samego dnia dojechaliśmy szczęśliwie do Torunia, skąd następnego dnia wróciłem do domu ...

Wiem, że na pewno jeszcze tam wrócę i polecam wszystkim wyjazd na Ukrainę, aby miejscami cofnąć się w czasie, zobaczyć dawną Polskę, miejsca związane z przodkami wielu osób.

Na koniec poglądowa mapka naszej trasy, ogółem w ciągu kilku dni przemierzyłem ok. 2 300 km :)

sobota, 11 kwietnia 2015

Praprapradziadek Wojciech Xel (Ksel) i problem z datą narodzin

Jednym z moich praprapradziadków po kądzieli był Wojciech Xel (Ksel), o którym na blogu wspominałem już m.in. przy okazji sprawy spadkowej, czy opisując historię dwóch sierot - moich prapradziadków. Kilka lat temu przodków mojego Dziadka - Józefa Młodawskiego - w głównej mierze szukałem w księgach parafii Odrowąż, aż do momentu odnalezienia metryki ślubu moich prapradziadków - Franciszka Borunia i Marianny Ksel. 







W 1870 r. na ślubnym kobiercu stanął Franciszek Boruń, 30-letni kawaler, syn nieżyjących już Mikołaja i Franciszki z Fertów małżonków Boruniów. Jego wyranką była 22-letnia Marianna Ksel z tej samej wsi. Jej rodzice również już nie żyli, a byli to Wojciech i Marcjanna z Błońskich Kselowie. Na świat przyszła ona we wsi Długojów, odległej od Szałasu o kilka kilometrów, jednak obie wsie należały do różnych parafii i tym samym Mariannę ochrzczono w Tumlinie.

Akt chrztu Marianny Xell/Xel/Ksel

Mariannę ochrzczono 19 grudnia 1847 r. o godz. 13, więc nieco ponad dobę po przyjściu na świat (18 grudnia 1847 r. o godz. 8). Według metryki chrztu, ojciec - Wojciech Xell miał 30 lat, czyli urodzić powinien się ok. 1817 r. Matka - Marcjanna z Błońskich - miała mieć tyle samo lat, co mąż.
Moi praprapradziadkowie mieli pięcioro dzieci i wyżej wspomniana Marianna była ostatnia, chociaż rodzice byli stosunkowo młodzi (ok. 30 lat). Poniższe zestawienie przedstawia wiek Wojciecha i Marcjanny w poszczególnych latach. Został on spisany z następujących dokumentów: akt małżeństwa (1836), metryki chrztów dzieci (1837, 1839, 1841, 1844, 1847), metryki zgonów (1854, 1856) i dodatkowo metryki drugiego małżeństwa 3xpradziadka (1854), a także metryki chrztu jego syna (1856).


Łatwo zauważyć, że wiek ten różnił się w kolejnych latach. Były to niewielkie różnice, bo względem wieku z aktu małżeństwa sięgały maksymalnie 3 lat. Wiedziałem, że szukać muszę aktu chrztu Wojciecha, syna Franciszka i Agnieszki Xelów, urodzonego ok. 1815/6 w Długojowie (par. Tumlin). W Archiwum Diecezjalnym w Kielcach zachowała się księga, w której zapisywano chrzty od końca XVIII wieku do ok. połowy XIX wieku z podziałem na miejscowości. Bez problemu udało się zlokalizować metryki z z Długojowa, gdzie już na pierwszej karcie pojawił się chrzest dziecka małżonków Xelów (1798). Na kolejnych stronach odnalazłem kolejnych potomków moich 4xpradziadków, aż dotarłem do ostatniego, którym był mój praprapradziadek Wojciech. Zapis od początku wbudzał moje podejrzenie, ponieważ w miejsce, gdzie wpisywano datę chrztu, został doklejony kawałek papieru i na nim zapisano dzień i rok (11 kwietnia 1815 r.). Wcześniejsze metryki pojawiają się w normalnym - chronologicznym - porządku, natomiast dwie późniejsze (tj. kolejne po akcie chrztu Wojciecha) dotyczą roku 1813. Można przypuszczać, że księga nie była spisywana na bieżąco i po prostu podczas przepisywania doszło do pominięcia, a następnie uzupełnienia.
Ze względu na zachowane księgi z Tumlina, nie miałem potrzeby sprawdzania alegat z Mniowa, gdzie Wojciech za żonę pojął Marcjannę Błońską. Jednak w tym przypadku chciałem sprawdzić, co było podstawą danych o panu młodym w akcie małżeństwa.

Odpis aktu chrztu Wojciecha Xela
W alegatach odnalazłem odpis metryki chrztu mojego praprapradziadka. Zapisany został łaciną i pojawia się tam data - 11 kwietnia 1815 jako dzień chrztu, niestety brak informacji o tym, kiey Wojciech przyszedł na świat. Ciekawe jest to, że podane zostały miejscowości, z których byli rodzice chrzestni (Piotr Niebudek z Tumlina, zaś Marianna Stępień ze wsi Kołomań). Danych tych natomiast nie zapisano w księdze tabelarycznej (pojawiły się tam same imiona i nazwiska).

W Archiwum Państwowym w Kielcach znajdują się  Akta stanu cywilnego parafii rzymskokatolickiej w Tumlinie. Są tam m.in. księgi urodzonych za lata 1810-1825, gdzie powinien być akt urodzenia Wojciecha. Niestety pomimo wnikliwych poszukiwań (kilka roczników w obie strony), nie udało się odnaleźć tej metryki. To już nie pierwszy przypadek, kiedy akt dotyczący mojego przodka nie został wpisany do ksiąg pisanych po polsku, a znajduje się jedynie w łacińskich księgach. Tym samym prawdopoobnie na zawsze zagadką pozostanie data narodzin Wojciecha Xela.

Post ten publikuję z okazji 200. rocznicy chrztu przodka, którego ten post dotyczy. Chciałbym jeszcze dodać - jako ciekawostkę - że za 11 dni przypada 100. rocznica śmierci mojej praprababci - Marianny z Kselów Boruniowej, która była... córką Wojciecha :)  Zmarła na krótko po 100. rocznicy chrztu (i narodzin) swojego ojca.
Akt zgonu Marianny Boruń (zd. Ksel), zmarłej 22 kwietnia 1915 r. w Szałasie

czwartek, 19 marca 2015

W pogoni za Sadzewiczami...

Nazwisko Sadzewicz znane jest mi chyba od zawsze. Przewijało się ono m.in. podczas rodzinnych rozmów, które odbywały się podczas spotkań w moim rodzinnym domu. Wszystko za sprawą Babci - Ireny z Sadzewiczów Maryniczowej (1929-2007). Miałem to szczęście mieszkać z Nią od swych pierwszych dni, aż do kresu Jej życia, czyli około 11 i pół roku. Wiedziałem, że bardzo szybko straciła swojego tatę, a i mama też długo nie żyła. Jednak dopiero po śmierci Babci, powoli ustalam kolejne szczegóły z Jej życia, a także naszych przodków. Prababci faktycznie nie było dane przeżyć nawet pół wieku i chociaż obie córki miały swoje dzieci, to śmierć tak bliskiej osoby odcisnęła swoje piętno Tym bardziej, że Babcia miała 18 lat i pod sercem nosiła dziecko, które niestety zmarło kilka dni po narodzinach. Historia pradziadka przez 80 lat była wielką niewiadomą. Coś na pewno było wspominane, ale informacje przeszły przez sporą ilość osób i uległy zmianom, stąd wywnioskować można było, że Witold Sadzewicz został zabity w latach 30. XX wieku. Długo wiedza o pradziadku ograniczała się jedynie do niewielu informacji.
W 2011 roku, mając 15 lat, odbyłem swoją pierwszą podróż do Archiwum Państwowego w Zielonej Górze z siedzibą w Starym Kisielinie, oddalonym ok. 75 km od miejsca, w którym mieszkam. Niestety w zasobach tamtejszego Archiwum nie ma dokumentów dotyczących moich przodków ze względu na ich przybycie na tereny zachodniej Polski po zakończeniu II Wojny Światowej. Pozostało mi więc przeglądać szpule mikrofilmowe ze zdjęciami ksiąg metrykalnych różnych parafii. Na początek zamówiłem wszystkie dostępne lata dla parafii Narol i Szadek. Zamawiałem kolejne mikrofilmy z różnych Archiwów, a jeszcze pod koniec 2011 roku "przerzuciłem" się na AP Gorzów Wielkopolski, gdzie miałem nieco bliżej, a i dojazd był łatwiejszy. Jedna z kolejnych przeglądanych szpul pochodziła z Archiwum Głównego Akt Dawnych i były na niej zdjęcia ksiąg metrykalnych parafii w Torczynie, czyli miejsca chrztu mojego pradziadka - Witolda Sadzewicza. Na mikrofilmie były lata 1867-1881. Poza bliższymi i dalszymi krewnymi, znalazłem akt małżeństwa praprapradziadków (1874) i akt chrztu jednej z córek, a mojej praprababci - Stefanii Suchodolskiej (1878). Niestety nie zauważyłem tam nazwiska Sadzewicz lub podobnego.

Akt małżeństwa Justyna Sadzewicza z Marianną Leśniewską. Torczyn, 7 maja 1889 r.



W 1889 roku w Torczynie pobrali się Justyn Sadzewicz i Marianna Leśniewska. Justyn był bratem mojego prapradziadka, Jana Sadzewicza. Jest to najstarszy dokument, który wymienia nazwisko w formie, która zachowała się do dnia dzisiejszego. Pan młody to 19-letni kawaler, syn Wincentego i Stanisławy zd. Niemtoruk, w chwili ślubu mieszkał w Folwarku Sadowskim (par. Zaturce).

Wincenty i Stanisława z Jakubowskich Sadzewiczowie
Niestety brak jest informacji nt. miejsca narodzin małżonków, więc początkowo sprawa nie wyglądała za ciekawie, jednak nie miałem zamiaru się poddać, pomimo wiedzy nt. ksiąg parafii Zaturce i sporej - ponad półwiecznej - "dziurze metrykalnej". Kiedy Justyn w 1897 r. ponownie stanął na ślubnym kobiercu, jego matka zapisana już została pod nazwiskiem Jakubowska. Początkowo jakoś niezbyt specjalnie dało mi ono do myślenia, tym bardziej, że chodzi o końcówkę XIX wieku.

Akt małżeństwa Jana Sarzewicza i Stefanii Suchodolskiej, 18 października 1898 r., Torczyn
Prapradziadkowie pobrali się 18 października 1898 r. w Torczynie. On był 26-letnim kawalerem z Folwarku Sadowskiego, synem Wincentego i Stanisławy z Jakubowskich małżonków Sarzewiczów, zaś ona miała mieć 20 lat, a urodziła się jako córka Wincentego i Teresy ze Strzeleckich małżonków Suchodolskich, zaś w chwili zawierania związku małżeńskiego mieszkała w Jamkach, które wówczas były kolonią należącą do torczyńskiej parafii.
Prapradziadek Jan został zapisany jako Sarzewicz. Później pojawiał się tylko jako Sadzewicz, więc prawdopodobnie wyjaśnienie tej różnicy nazwisk znaleźć można w jego akcie chrztu, który niestety ne wiadomo, czy się zachował do dnia dzisiejszego (na razie nikt nie przyznał się do posiadania ksiąg z parafii w Zaturcach za brakujące lata).

Wraz z nastaniem nowego roku, w moim drzewie pojawiło się kilka nowych osób ze strony Sadzewiczów i dzięki temu pomimo niewielkich szans, zacząłem drążyć. Przyrównałem dane z trzech dokumentów małżeństw zawieranych przez braci - Jana i Justyna. Wyniki ewidentnie zazębiały się w ten sposób, że bez problemu można potwierdzić ich pokrewieństwo.


Najbardziej zaciekawiło mnie panieńskie nazwisko Stanisławy, które pojawiło się w akcie małżeństwa jej syna w 1889 roku. Jest ono dość nietypowe i początkowo zastanawiałem się nawet nad błędnym zapisem. Justyn na świat powinien przyjść ok. 1869-70, zaś jego brat miał być młodszy o 2-3 lata. Najmłodsza (XIX-wieczna) znana mi księga metrykalna z parafii Zaturce jest z roku 1863. Z uwagi na fakt, że starszy z braci miał się urodzić nawet w 1869 roku, to różnica wynosi zaledwie 6 lat, jednak w tym przypadku było to "aż" ... Postanowiłem jednak przy okazji ponownie przejrzeć te księgi (teraz jednak z większą znajomością cyrylicy).
Na efekt nie trzeba było długo czekać, bo już w księdze za rok 1862 odnalazłem metrykę chrztu Szymona Niemtoruka! Sam dokument jednak jest bardzo ciekawy, ponieważ rodzicami dziecka byli Jakub i Helena z Wrońskich Niemtorukowie. Czyżby nazwisko Jakubowska powstało w efekcie nazwiska patronimicznego? Dodatkowo ojcem chrzestnym jest Antoni Maszewski, mąż Domiceli Szarzewiczówny, a asystowała Salomea Szarzewicz, panna! Znalezisko to dało mi ogromną nadzieję na odnalezienie dokumentów dotyczących moich przodków.

Sprawdzałem kolejne roczniki i tym sposobem w znalazłem w roczniku 1858, trzy dokumenty dotyczące Szarzewiczów. Był to akt chrztu Jan, syna Hipolita i Antoniny zd. Ziunkiewicz, a kolejne dwa to metryki zgonów Jana i Antoniny. Początkowo pojawiła się nadzieja, że to rodzice mojego praprapradziadka - Wincentego. Niestety Antonina w 1858 r. miała mieć 26 lat, a już ok. 10 lat później jej syn miałby brać ślub. W zasadzie jest to możliwe, ale szukałem dalej, licząc na dalsze tropy tej rodziny.
W pewnym momencie zacząłem odnajdywać dzieci wcześniej już wspominanej Salomei Szarzewiczowej. W 1862 r. była ona panną, więc uznałem ją co najwyżej za siostrę mojego 3xpradziadka, jednak nie wiedziałem o tym, że panną była prawdopodobnie przez całe życie, wydając na świat potomstwo, mieszkając w tym samym miejscu. Być może ojciec był powszechnie znany, jednak z jakiegoś powodu nie mogło dojść do ślubu, tego jednak chyba już się nie dowiem...

Tym sposobem ustaliłem, że Salomea urodziła na pewno czworo dzieci - Wiktora (1850), Barbarę (1847), Teresę (1845) i ... Wincentego (1842) ! Tak! Właśnie tak! Mojego przodka! Radość oczywiście niesamowita, jednak tym samym pewien niepokój, bo to pierwsza znana mi pra...babcia, która urodziła nieślubne dziecko, później będące moim przodkiem.

Akt chrztu Wincentego Szarzewicza, urodzonego 2 stycznia 1842 r. w Zaturcach
Wincentego do chrztu trzymał jego wuj - Antoni Maszewski wraz z Magdaleną Smolińską, asystowali zaś Tomasz Dąbrowski wraz z ciotką - Domicelą Maszewską, żoną chrzestnego.

Odnalezienie przodka urodzonego jako nieślubne dziecko, niedługo po tym miało swoją kontynuację i o dziwo udało mi się ruszyć ich dalej, tj. poznać dane rodziców Salomei. Byli to Adam i Teresa z Zakszewskich Szarzewiczowie. Teresa zmarła 25 lutego 1850 r. jako 70-letnia wdowa. W akcie zgonu - na całe szczęście - podano dane pozostawionych po zmarłej dzieci, byli to dwaj synowie (Hipolit oraz Jan), a dla równowagi - dwie córki (Domicela wraz z Salomeą).

Akt zgonu Teresy z Zakszewskich Szarzewiczowej, zmarłej 25 lutego 1850 r. w Zaturcach

Na zakończenie udało mi się odnaleźć najstarszy dokument dotyczący przodków z tej strony, a mianowicie akt chrztu Jana Sażewicza, syna Teresy - wdowy. Dziecko urodziło się 23 czerwca 1829 r. w Zaturcach w majątku Raciborowskich. Do chrztu trzymali Józef Wodecki wraz z Praksedą Czubową. Nie udało się jeszcze ustalić, czy dziecko było spłodzone z mężem - Adamem, czy może więcej jak 9 miesięcy po jego śmierci. Brak metryki jego zgonu w księgach parafii Zaturce za rok 1829. Z kolei księga z roku 1828 znajduje się w Archiwum w Łucku. Mam nadzieję, że niebawem uda mi się zdobyć akt zgonu przodka i być może poznać nowe szczegóły z jego życia.

Jan Sażewicz urodził się 23 czerwca 1829 r. w Zaturcach